5. Milczenie
K: Mam wrażenie, że ten film przeszedł do historii jako „wpadka mistrza Scorsese”. Nic z tych rzeczy. Reżyser do tematu misjonarstwa podszedł bez tezy, a zrobił film, który nie do końca spodoba się religijnym fundamentalistom jak i zatwardziałym ateistom. I bardzo dobrze! Jak poszukacie to w sieci natkniecie się zarówno na recenzje ganiące film za krytykę religii i niemal przymusowego nawracania jak i takie, w których przeczytacie, że to film, który spodoba się w Watykanie. Niejednoznaczne dzieło o poszukiwaniu bez łatwych odpowiedzi.
O: Jeśli chodzi o “Milczenie” to pozwolę sobie odesłać do fanpage’a, gdzie swego czasu napisałam o nim parę zdań. Wiem, że wiele osób miało zastrzeżenia do tego filmu i spodziewało się po nim czegoś bardziej dynamicznego i krótszego, a jednak – jakkolwiek bardzo lubię wiecznie młode duchem i szokująco energetyczne oblicze Scorsese’a w wydaniu “Wilka z Wall Street” i “Chłopców z ferajny”, tak samo cenię jego spokojny, medytacyjny i dojrzały punkt widzenia.
4. Coco
K: Pixar zalicza wpadki może raz na dekadę, a i tak wtedy robi niezłe, poprawne animacje. „Coco” należy do tych najlepszych i przebija się do czołówki tuż obok „W głowie się nie mieści” i „Wall-ego”. Żeby stworzyć film dla dzieci i dorosłych, który dotyka tak poważnego tematu jak śmierć to trzeba mieć niesłychane wyczucie, by nie wpaść w wiadro pretensjonalności, przesadnego tragizmu lub parodii. Najlepsza animowana historia jaką widziałem w 2017 roku. Scenariusz ma swoje niespodzianki, a wykreowany świat pobudza wyobraźnię i imponuje konsekwencją.
O: Pixar znowu porwał się na ukazanie praw rządzących światem i znowu wyszło mu to wyśmienicie. Punktem wyjścia jest meksykańskie święto zmarłych: Día de Muertos – przepiękna tradycja, która pozwala oswoić śmierć bliskich. Pixar zagrał też innym asem z rękawa: podobnie jak w “W głowie się nie mieści” i “Wall-e” wykreował nowe wielopoziomowe uniwersum, które rozbudza wyobraźnię swoim zróżnicowaniem.
Meksykańska kultura jest w “Coco” barwna i fascynująca, a postaci pełnokrwiste, a najbardziej – paradoksalnie! – te, które utraciły już swoją cielesność. Szkoda, że film nie był grany w kinach na początku listopada, bo ma potencjał, by wprowadzać najmłodszych w trudne tematy, a pewną pociechę niesie również dorosłym.
Polecam rodzinom z dziećmi, polecam też wszystkim pozostałym, którzy tak jak my z Konradem, bez zażenowania chodzą do kina na filmy dla dzieci i w ogóle się tego nie wstydzą.
3. Twój Vincent
K: To kolejny po „Idzie” film, który już zawojował międzynarodowe rynki. Słowa uznania należą się przede wszystkim za cierpliwość i ciężką pracę, którą w niego włożono. Film w całości złożony z ręcznie malowanych obrazów, to wielkie wyzwanie i prawdopodobnie pierwsza tego typu produkcja w historii. Co ciekawe same obrazy można kupić, a osiągają niemałe ceny. Historia mogłaby być nieco lepsza, nie do końca sprostała rozmachowi z jakim zrobioną tę animację, ale ja zwyczajnie nie przepadam za kryminałami. Cieszą za to niedopowiedzenia. Ktoś napisał, że to antykryminał, bo z każdą minutą oddalamy się od rozwiązania zagadki i coś w tym jest.
O: Mój prywatny zwycięzca. Animacja, która zdaniem wielu nie miała prawa powstać, dla mnie jest symbolem nieskończonych możliwości, jakie generuje pasja. Reżyserka i pomysłodawczyni Dorota Kobiela (wraz z armią wybitnie uzdolnionych artystów) oddała się temu zadaniu, tak jak Van Gogh poświęcił swoje życie malarstwu. I może właśnie w tym tkwi fenomen tego filmu – w tej korelacji. Bo benedyktyńska praca wykonana nad nim to jedno, ale że ten trud nie zdominował kreatywności i nie spowodował znużenia… Już na poziomie formy ta produkcja zasługuje na wszystkie nagrody świata w stosownej kategorii. A dodatkowe atuty: bardzo zgrabnie zawiązana fabuła, fantastycznie wplecione obrazy i impresjonistyczny nastrój przeniesiony z języka malarstwa na język filmu – to już sprawia, że mamy do czynienia z filmem epokowym.
A dzięki temu, że udało się uchwycić nastrój obrazów Van Gogha, udało się też sportretować samego malarza. A jest to portret nieoczywisty, wielowymiarowy, ale także ludzki, który pobudza naszą empatię. Dodatkowo ciekawie zarysowane postaci poboczne…
2. Manchester by the Sea
K: Zupełne przeciwieństwo pierwszego miejsca. Film wyciszony, a mówiący o wielkiej tragedii. Nikt wcześniej tak dobrze nie uchwycił męskiej emocjonalności. Prawdziwy dramat rozgrywa się w pauzach, milczeniu i próbie poukładania sobie codzienności. Niemal nie ma tutaj teatralnych krzyków, filmowych ucieczek w deszczu i tym podobnych klisz. Są za to prawdziwe uczucia. Wielkie kino, które w Polsce nie doczekało się odpowiednio szerokiej dystrybucji.
O: Mam wrażenie, że jest to jeden z niewielu filmów, który reprezentuje punkt widzenia zwykłego mężczyzny w zderzeniu z niezwykłą tragedią. Film, o którym trudno pisać, bo bardzo łatwo go “przegadać”. Formą ekspresji dla wyrażenia rozpaczy jest cisza. W spokoju, pod którego warstwą odkrywamy stopniowo ogrom emocji, tkwi perfekcja nagrodzonej Oscarem kreacji Casey’a Afflecka.
Myślę, że z “Manchester By The Sea” może identyfikować się wielu zamkniętych w sobie mężczyzn. Tak jak kobiety w historii stosunkowo niedawno otrzymały widoki na równouprawnienie, tak panowie dopiero zaczynają dostawać społeczne przyzwolenie na wyrażanie uczuć w taki sposób, by nie zjadały ich od środka.
1. La La Land
K: To był pierwszy film jaki widzieliśmy w 2017 roku i już lepszego nie zobaczyliśmy tzn. prawie, bo na „La La Land” byliśmy 2 razy. Kino na 100 procent: efektowne, ale bez słabego komputerowego efekciarstwa. Okazuje się, że wystarczy tańczyć i śpiewać, by stworzyć widowiskowe kino. Nie trzeba zaraz niszczyć całych miast. Ciągle żałuję, że ich Oscar za najlepszy film okazał się pomyłką i cieszyli się nim tylko dwie minuty. Sam do soundtracku czasem lubię wrócić.
O: Wybraliśmy się na niego na noworocznym kacu, po czym wyszliśmy z kina upojeni musicalową magią. Był to zdecydowanie najlepszy klin, jaki można było sobie wymarzyć. Na temat wirtuozerii tego filmu na poziomie formy i zaskakującej realizmem słodko-gorzkiej historii rozwodziłam się w ubiegłorocznej recenzji. Dla mnie jedną z największych wartości tego filmu było to, że w pakiecie oferował musicalową podróż w czasie – co zresztą sprowokowało mnie do sentymentalnego zestawienia. Dlatego choć “La La Land” był moim numerem trzy, a nie jeden, cieszę się, że to on zwyciężył w naszym tegorocznym rankingu.
Tuż pod kreską (barrrdzo blisko!): “Cicha noc”, “Elle”, “Sztuka Kochania [nasza recenzja], Moonlight [nasza recenzja], Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie, Uciekaj! [recenzja Konrada], Captain Fantastic, Baby Driver.
Co do seriali – rok temu razem wskazaliśmy na “Młodego Papieża”. W tym roku nie udało nam się wskazać wspólnego faworyta. Zbyt mało nowych seriali obejrzeliśmy. Najbliżej ideału byłoby pewnie “Stranger Things”, którym Konrad mnie zaraził. Ale jednak mój niekwestionowany tegoroczny faworyt to trzeci sezon “Twin Peaks”, który zawrócił mi w głowie na długi czas.
Olu & Konrad
TUTAJ KLIKAMY, BY PRZECZYTAĆ UBIEGŁOROCZNY RANKING
Jeśli, tak jak my, interesujesz się filmami i spodobał Ci się powyższy tekst, to polub też naszą stronę na Facebooku i zacznij nas śledzić na Twitterze.