Loading

Olu: Oscary mają w sobie coś z Igrzysk Olimpijskich, nie tylko ze względu na śladowe, ale jednak istniejące i udokumentowane sukcesy Polaków. Sportowe emocje wydają się dominować nad artystycznymi, gdy zaczynamy oglądać, oceniać, porównywać i kibicować swoim faworytom. To jest główny atut Oscarów, bo przecież nie poziom, ani nie sama gala, która jest na ogół równie nudna i pompatyczna co otwarcie i zakończenie samych igrzysk właśnie. 

Równocześnie to właśnie żyłka filmowego kibica powstrzymuje jeszcze Amerykańską Akademię Filmową przed osunięciem się w niebyt i zupełną obojętność widzów, coraz bardziej sceptycznych wobec blichtru i dyskusyjnych nieraz wyborów. Mimo wszystko dla wielu z nas nadal pozostaje istotnym wydarzeniem w całorocznym filmowym kalendarzu, punktem zaczepienia dla tych, którzy chcą nadrobić zaległości, być na bieżąco. Pod tym względem Oscary sprawdzają się raczej jak lekko uszkodzone sito, którego jednak jeszcze nie wyrzucamy, chociaż coraz gorzej spełnia swoją funkcję. Ale jakoś spełnia

W związku z tym, że nasza część świata stała się teraz miejscem akcji dla kina wojennego i dziesiątek tysięcy prawdziwych dramatów, w tym roku nasza uwaga siłą rzeczy wymykała się poza filmowe emocje. Dlatego nie obejrzeliśmy tylu produkcji, ile początkowo zamierzaliśmy – stąd w omówieniu brak filmów zagranicznych i animacji długometrażowych.

Konrad: Ze wszystkich filmów, które są nominowane w różnych kategoriach najbardziej polecam „Tick, Tick… BOOM”. Do zobaczenia na Netfliksie. A jeśli nie lubicie musicali (ja też tak kiedyś myślałem), to sprawdźcie „Belfast” (w kinach), „CODĘ” (na Apple TV+) lub „Córkę (w kinach). Napisałem to na starcie, bo wiem, drogie robaczki, że wielu z was nie przeczyta całego tekstu. To jeszcze raz: klikamy tutaj i oglądamy „Tick, Tick… BOOM”. Dlaczego? A o tym nieco później, bo zaczniemy od tego czym gala Oscarów się zakończy – kategorii…

NAJLEPSZY FILM

O: Co mamy w tym roku? Dużo dobrego kina, dobrego pod względem technicznym, robiącego kolejne (potrzebne) kroki w stronę różnorodnej reprezentacji LBGT+ i etnicznej…. Ale z drugiej strony w wyróżnionych produkcjach za mało błysku, zaskoczeń, twórczych poszukiwań. Czyli w sumie co roku to samo.

Spośród nominowanej dziesiątki złożonej z solidnych (“Psie Pazury”), chwytliwych i przyjemnych w odbiorze (“Nie patrz w górę”, “Licorice Pizza”, “King Richard”) oraz bardziej wymagających z różnych względów, ale mających realną wartość (“Diuna” na poziomie wizualnym, “Drive my car” pod względem scenariuszowym), najsłabszym ogniwem wydaje mi się być “Zaułek koszmarów” – niedopracowany, z niewykorzystanym potencjałem, przydługi i z rozwodnionym przekazem. Interesujący w założeniu, tracący łączność z widzem (zapewne nie z każdym, ale ze mną – owszem) z każdą kolejną minutą. 

Przyznam się, że łączność traciłam też podczas oglądania “Diuny”. Doceniam, ale przysypiałam. Jednak wersja Lyncha była dla mnie lżej strawna, dzięki temu, że tam patos opowieści był przełamany krindżem. Nawet jeśli niezamierzonym, nawet jeśli sam Lynch się jej wstydzi.

Mieszane uczucia mam też wobec “West Side Story”, w którym z jednej strony Spielberg wprowadził potrzebne i oczywiste zmiany – Portorykańczyków grają Latynosi i nikt z obsady nie był malowany bronzerem na potrzeby nagrań (tak, to miało miejsce w 1961 roku), aktorzy śpiewają własnymi głosami, technicznie cała produkcja jest bez zarzutu. Na plus: obsada (i wzruszająca obecność dawnej odtwórczyni Anity – wspaniałej Rity Moreno), rozmach produkcyjny, niektóre sceny taneczne, kilka rozwiązań fabularnych miało sens, ale to za mało. Na papierze wszystko wygląda więcej niż obiecująco, ale w realizacji brakuje ducha, młodzieńczej energii i świeżości, która 60 lat temu była atutem filmu. Z drugiej strony – Spielberg uznał, że trzeba wszystko dopowiedzieć, wyjaśnić, doprecyzować. W efekcie dostaliśmy film przegadany, z racjonalizowanymi na siłę wątkami, a chyba jednak nie tędy droga. Może gdyby inny reżyser wziął się za bary z “WSS” (taki, który potraktowałby musical mniej instrumentalnie), byłoby z tego coś więcej. 

Nie mam w tym roku faworyta, który nawiedzałby mnie w mojej głowie wiele dni po seansie. Rok temu takim filmem był “Ojciec”. Tym razem moje najmocniejsze typy to: “CODA” i “Belfast”. Dwa poruszające i momentami zabawne filmy o dorastaniu w trudnych warunkach i na przekór przeciwnościom, chociaż oczywiście na poziomie szczegółów analogii raczej brak. Można się ich jednak doszukiwać na poziomie idei. Oba wydają się obierać odważny kurs na przyszłość dla naszych bohaterów i obiecywać korzystne zmiany. W czasach niepewnej teraźniejszości, nadzieja na przyszłość krzepi.

MÓJ TYP: Jestem rozdarta. Z jednej strony trzymam kciuki za “Belfast”, o którym pisałam na blogu miesiąc temu, więc odsyłam do tekstu. Takiego filmu potrzebowaliśmy. Ale gdyby wygrała “CODA”, cieszyłabym się równie mocno, bo społeczeństwo głuchych i ich świat zasługują na godną reprezentację w przemyśle filmowym. A tu dostajemy nową cenną perspektywę, czyli słyszącego dziecka osób niesłyszących. Rok temu mieliśmy w oscarowej stawce dobry “Sound of metal”, ale wcześniej? “Dzieci gorszego boga” 30 lat temu i statuetka dla Marlee Matlin (która zresztą teraz pojawiła się również w “CODZIE”) – to trochę za mało.

coda para na film

K: Intuicyjnie czułem, że to był najsłabszy oscarowy rok – przynajmniej w głównej kategorii. W celu potwierdzenia policzyłem swoją średnią ocen od 2018 roku i wygląda to następująco:
2018 – 7,6,
2019 – 7,5,
2020 – 7,4,
2021 – 6,9
2022 – 6,3
Jak widać spadek formy właściwie z roku na rok jest zauważalny. W tym sezonie ani jednego filmu nie oceniłem wyżej niż na ósemkę – chyba po raz pierwszy. Ale czy to oznacza, że bida, nędza, rozpacz, oglądajmy seriale, olejmy filmy? Oczywiście, że tak! To znaczy na jakiś czas, bo trochę ostatnio zaniedbałem seriale, nadrabiając filmowe zaległości, ale z filmów nigdy nie zrezygnuje. Do samego końca, mojego lub ich!

Jak już w pewnym stopniu zaspoilerowałem na początku, w głównej kategorii stawiam na „Belfast” (to ta jedyna ósemka). Czarno-biała historia dzieciaka, który ani myśli nie mieć kolorowego dzieciństwa. Może i w domu się nie przelewa, a sąsiedzi wybijają okna innym sąsiadom, bo wierzą w różnych bogów. Ale czy to znaczy, że trzeba wyzbyć się planów podboju serca koleżanki z klasy i przestać oglądać westerny? Nic z tych rzeczy! Ciepła historia o trudnych czasach: trochę komedii, trochę dramatu, czyli to, co lubię najbardziej. Początkowo wydaje się podążać drogą filmu „Życie jest piękne”, w którym jak pamiętamy (pamiętamy, prawda?) robiono sobie żarty z Holokaustu, ale szybko zyskuje swoją własną tożsamość, zakłada swoje buty i dumnie kroczy swoją ścieżką, na której – mimo okoliczności – więcej humoru, takiego rodzinnego ciepełka niż prawdziwego smutku.

Drugim filmem, który warto sprawdzić i, który również zaliczam do gatunku „feel good movie” jest „CODA”. Historia głuchoniemej rodziny rybaków, w której tylko jedno z dzieci mówi, słyszy, a poza tym chce zostać piosenkarką jest bliska życiu wielu „zwykłych rodzin”. Jak długo dziecko ma się poświęcać dla reszty rodziny? Czy bliskie nam osoby mogą wymagać od nas wyzbycia swoich marzeń ku dobru wspólnemu? Gdzie zaczyna i kończy się egoizm? Trudne pytania, może trochę naiwne odpowiedzi, ale film warto zobaczyć.

Wiele kontrowersji wzbudził film „Nie patrz w górę”. Ja należę do jego umiarkowanych entuzjastów. Dobrze zagrany z lubianą przeze mnie udaną satyrą polityczną, a właściwie bardziej satyrą wymierzoną w korporacje. Temat ważny – tak jak w przypadku „Idiokracji” – niepokojąco realistyczny. Z innych hitów mamy jeszcze oczywiście „Diunę” – film pięknie nakręcony, ale nieco może przesadnie przeładowany patosem. Nie zmienia to jednak faktu, że oglądanie go sprawia wiele przyjemności. Monumentalne dzieło. A gdy jesteśmy przy patosie… „King Richard: Zwycięska rodzina” o dziwo nie jest nachalnie pompatyczny. Ciekawa historia ojca i trenera, którego metody wzbudzały wiele kontrowersji. Film przypomina „W pogoni za szczęściem” (też z Willem Smithem), ale tutaj główny bohater jest o wiele mniej sympatyczny. Klasyka from zero to hero. Gdybyś wcześniej wstawał, dźwigał większy ciężar, byłbyś siostrami Williams.

I tak oto dochodzimy do tak zwanej całej reszty – filmów, które oceniłem na piątki i szóstki. Jednym z głównych oscarowych faworytów są „Psie pazury”. Mnie ten film do końca nie kupił. Zyskuje dzięki przewrotnemu zakończeniu, ale wcześniej nie jest tak dobrze. Nie kupiły mnie te zimne relacje i atmosfera wyczekiwania na coś, co owszem nadchodzi, ale dopiero po kilku ziewnięciach. „Zaułek koszmarów” to z kolei jeden wielki niewykorzystany potencjał. Nie wiem, jak film o ekipie magików, telepatów i innych oszustów może być tak nudny. Powinni to przemontować i wyrzucić z godzinę materiału. Podobnie mam z „Drive My Car”. No dobra, może podobnie to za małe słowo. Pamiętacie jak się chodziło do kościoła i podczas kazania zastanawialiście się, co zjecie na obiad i co będziecie robić wieczorem? No to ja tak miałem z „Drive My Car”. – 3 bite godziny męczarni. Być może jestem za głupi na takie kino (wysoce prawdopodobne), ale może jednak warto by było wyciąć połowę scen, by to dało się oglądać? Podobno są nawet ludzie, którzy wracają do „Drive My Car” i czerpią jakąś nieuchwytną radość z oglądania. Nie jesteśmy tacy sami.

Chyba największy problem mam z „Licorice Pizza”. Gdyby ktoś mi o nim opowiedział, to pewnie stwierdziłbym, że musi mi się spodobać. A tu jednak NIE. Miałem wrażenie, że oglądam całkiem sporo ciekawych scen, które nijak się nie chcą ze sobą połączyć. Pomiędzy bohaterami nie wyczułem chemii i trudno mi było zrozumieć ich postępowanie.  To jedna z tych produkcji, której może dacie nawet 10/10 i ja to w pełni zrozumiem, a jednocześnie sam nie potrafiłem się na niej dobrze bawić. Za to z pełną świadomością odradzam nowe „West Side Story”. Zobaczcie sobie tylko fragment z genialnie zaśpiewaną i roztańczoną „Americą”. Przegadany musical z nijakimi bohaterami.

MÓJ TYP: „Belfast”

Para na Film Belfast

NAJLEPSZY AKTOR PIERWSZOPLANOWY

O: Javiera Bardema w “Being the Ricardos” ogląda się z czystą przyjemnością – ten film stoi kreacjami jego i Nicole Kidman. Will Smith w “Królu Richardzie” stworzył rolę skrojoną pod Oscary, tylko ten krój jest już w historii Oscarów mocno opatrzony, a materiał nieco znoszony. Nie ujmuje to jednak zbyt wiele jego roli kontrowersyjnego, ale niezwykle skutecznego w działaniu ojca sióstr Williams, w którym jednak granica prawdy, a fantazji i skłonności do megalomanii prawdziwego Ryszarda, wydaje się zacierać. Dobra, wyrazista rola, po prostu za dużo kalkulacji.  

Denzel Washington to dobry Makbet. Sam “Makbet” to dobry Makbet. Sęk w tym, że to jeszcze jeden “Makbet”. Czy wyróżni się w tłumie Makbetów? Czy poza ascetyczną formą i charyzmatycznymi wiedźmami znajdzie się dla niego miejsce w zbiorowej pamięci? Moim zdaniem, może być trudno, podobnie jak samemu Washingtonowi.

Benedict Cumberbatch – intrygujący, targany tłumionymi emocjami i tajemnicą. Świetna rola. To właśnie w jego postaci kumuluje się napięcie i niepokój napędzające “Psie pazury”.

MÓJ TYP: to jednak Andrew Garfield, którego kiedyś nie za bardzo lubiłam, ale z każdą kolejną jego rolą coraz bardziej doceniam tę żarliwość i zaangażowanie, które idą w parze z licznymi talentami – tu także muzycznym. Już samo to, że grał i śpiewał z takim wdziękiem, zasługuje na osobną nagrodę. W “Tick, tick… BOOM!” jego entuzjazm mógł zostać przełożony w skali 1:1, bo jego Jonathan Larson to właśnie eksplozja talentu, energii i zaangażowania, nawet to charakterystyczne dla gry Garfielda rozedrganie jest tutaj kompatybilne z roztargnieniem i wybujałą emocjonalnością przedwcześnie zmarłego cudownego dziecka Broadwayu.

K: Tutaj ukryła się jedna z nominacji dla najlepszego filmu z całej stawki: „Tick, Tick… BOOM!”. Andrew Garfield jest ŚWIETNY. Gra całym sobą na wysokich emocjach. To ten musical powinien być w głównej kategorii, a  nie „West SIde Story”. Cudowne, zabawne i inteligentne piosenki, które przy okazji wpadają w ucho. Intrygująco pomyślana fabuła, w której przenika się musical (w musicalu) z prawdziwym życiem (które też jest po części musicalem, a po części biografią). Coś czuję, że wygra Will Smith za „King Richard”, bo to tak amerykańska rola jak tylko mogła być. Reszta – od Benedicta Cumberbatha przed Bardema i Washingtona również liczą się w stawce. Ale tylko Garfield śpiewa!

MÓJ TYP: Andrew Garfield

tick tick boom para na film

NAJLEPSZA AKTORKA PIERWSZOPLANOWA

O: Nicole Kidman pośrednio wspomniałam kategorię wyżej. Bardzo przekonująca, a przy tym nieprzeszarżowana rola. Penelope Cruz w “Matkach równoległych” była… w porządku. Dobra rola, pytanie, czy rzeczywiście na nominację. Owszem, pokazała wrażliwość i siłę kobiety, która stoi w obliczu poznania prawdy i stawienia jej czoła w różnych wymiarach – to faktycznie było widać na ekranie. Chyba jednak zamiast niej nominowałabym młodziutką Emilię Jones w filmie “CODA”, która na potrzeby roli nauczyła się języka migowego i śpiewu w stopniu więcej niż zadowalającym, a ze swoją bohaterką – słyszącą dziewczyną w rodzinie głuchych – stopiła się w jedność, dzięki czemu poziom jej wiarygodności imponuje mi bardzo.

Kristen Stewart w roli księżnej Diany niestety nie zdążyłam zobaczyć, a szkoda, bo jednak wiele sobie po tej kreacji obiecuję. Ciekawi mnie, czy za uderzającym fizycznym podobieństwem podąży wiarygodny portret psychologiczny.

Na koniec dwie role dla mnie najciekawsze. Jessica Chastain jako Tammy Faye – zaangażowany i wielowymiarowy portret – o roli i samym filmie pisałam tutaj, i jest to raczej jedna z niewielu pozytywnych recenzji tego filmu, jakie znajdziecie. Sama Chastain jest także producentką tego filmu i widać, jak empatycznie podeszła do historii wzlotów i upadków słynnej teleewangelistki-celebrytki. Niezależnie od oceny samej produkcji, większość osób chyba przyzna, że rola Chastain świeci własnym światłem i jest najjaśniejszym punktem filmu.

Do ostatniej chwili Chastain była dla mnie zwyciężczynią w tej kategorii. Ale chyba ostatecznie będzie nią Olivia Colman w “Córce”. Stopniowo odkrywa karty, gra subtelnie, ale każdy jej grymas, gest jest pełen treści, a dzięki temu słowa uzupełniają tę historię, nie opowiadają jej łopatologicznie. Czegokolwiek Olivia Colman by nie dotknęła, zamienia się w złoto. Niech więc to złoto zmaterializuje się w Oscara.

K: Podobnie jak wyżej, tutaj też mam dość jasną faworytkę. Jest nią Jessica Chastain, którą momentami było nawet trudno poznać. Jej interpretacja telewizyjnej ewangelistki była na granicy parodii, ale nigdy tej granicy nie przekroczyła. W sumie taki był cały film – balansujący na cienkiej linie pomiędzy poważną biografią, a wyśmiewaniem i satyrą. Jeśli nie ona, to nie obrażę się, gdy po nagrodę sięgnie Olivia Colman w jednym z ważniejszych oscarowych filmów tego roku. Totalne przeciwieństwo Chastain – gra na wycofaniu, ciszy i spojrzeniach.

MÓJ TYP: Jessica Chastain

NAJLEPSZY AKTOR DRUGOPLANOWY

O: J.K.Simmons – nominacja dość kuriozalna, chyba bardziej jako rytualna odznaka. W “Being the Ricardos” raczej nie miał okazji, żeby rozwinąć skrzydła. Po prostu był.

Ciarán Hinds – znakomity kontynentalny aktor, który podobnie jak Jared Harris jest dla mnie gwarancją jakości, niezależnie od tego, czy gra Juliusza Cezara, czy kapitana okrętu w “Terrorze”.

Jesse Plemons- bardzo ucieszyła mnie nominacja dla niego, ma w sobie aktorski odpowiednik je ne sais qoui, ale tym razem chyba jednak ustąpił nieco pola młodszemu koledze z planu filmowego. Intrygujący Kodi Smit-McPhee otrzymał nawet bardziej zasłużoną nominację, która w “Psich pazurach” świetnie dopełnia postać graną przez Benedicta.

MÓJ TYP: Gdyby to ode mnie zależało, statuetkę dostałby Troy Kotsur. Obawiam się, że niezbyt wiele osób zobaczy “CODĘ”, a byłoby szkoda, bo choćby jego charyzmatyczny występ w tym filmie pokazuje, że społeczeństwo głuchych i ich perspektywa oglądania świata może poszerzyć również nasze horyzonty. 

K: Zagadką dla mnie pozostaje, co tam robi J.K. Simmons. Miał wyjątkowo małą rólkę i niewiele do zagrania. W przeciwieństwie do całej reszty. Jesse Plemons („Psie pazury”) stał się specjalista od ról wycofanych przegrywów, w których ciele drzemie jednak niezły psychol. Lubię go oglądać. Nie on byłby jednak moim wyborem, a głuchoniemy Troy Kotsur („CODA”). Ile można zagrać bez słów! A ile emocji wyrażać językiem migowym!

MÓJ TYP: Troy Kotsur

NAJLEPSZA AKTORKA DRUGOPLANOWA

O: Aunjanue Ellis w “Królu Ryszardzie” było chyba nieco zbyt mało, żebym mogła lepiej przyjrzeć się jej grze. Jest scena, kiedy przykuwa uwagę, ale to chyba kwestia w znacznej mierze dobitnego monologu. Ariana DeBose poradziła sobie z rolą Anity w “West Side Story”, udźwignęła ją na poziomie charyzmy, wigoru i tańca, a kto widział Mistrzynię Ritę Moreno w roli Anity, ten wie, jak trudne było to zadanie. Kirsten Dunst wykorzystała potencjał swojej bohaterki w “Psich pazurach”, chociaż po paru tygodniach od seansu zdążyłam już o niej zapomnieć, więc nie była to dla mnie rola wystarczająco wbijająca się w pamięć.

Inaczej było w przypadku Judi Dench i wykreowaną przez nią mądrą, ironiczną babcię Buddy’ego w “Belfaście”, jej spojrzenie zostało ze mną na dłużej. Chyba jej wręczyłabym tego Oscara. Na drugim miejscu stawiam Jessie Buckley jako odtwórczyni młodszej wersji tytułowej roli w “Córce” – bez jej części historii Olivia Colman nie mogłaby tak zabłysnąć. Właściwie obie aktorki mogłyby dostać Oscara za jedną postać – i to pierwszoplanową.

K: Żadna z nominowanych tutaj aktorek mnie nie zachwyciła. Praktycznie wszystkie role do zapomnienia. Na siłę mógłbym docenić Judi Dench („Belfast”), bo dostała rolę uroczej staruszki. Wybiorę jednak Jessie Buckley („Córka) głównie dlatego, bo przynajmniej miała co zagrać.

MÓJ TYP: Jessie Buckley

corka para na film

NAJLEPSZY REŻYSER

O: Kenneth Branagh – ponownie odsyłam do recenzji. Mocny kandydat do statuetki w reżyserskiej kategorii, bo trudno w tym roku o film ciaśniej związany z samym reżyserem.

Ryûsuke Hamaguchi – nawet jeśli “Drive my car” pozostawił mnie z lekkim niedosytem to kino zaangażowane, inne, niemizdrzące się do widza i wielowymiarowe, a mam wrażenie, że sam reżyser ani przez chwilę nie traci kontroli za swoją reżyserską kierownicą. To samo (choć w różnym natężeniu tego komplementu) mogłabym powiedzieć w tym roku o Paulu Thomasie Andersonie i Jane Campion.

Tylko Spielberg budzi w tym zestawieniu moje mieszane uczucia, bo moim zdaniem nie stanął na wysokości zadania. Mimo słusznego kierunku i obiecujących w teorii zmian zatrzymał się w połowie drogi i zaczął wydeptywać ścieżkę donikąd. 

Wielką nieobecną tego zestawienia jest dla mnie Maggie Gyllenhaal ze swoim niezwykle dojrzałym debiutem. Jej dziecko, czyli “Córka” to fantastycznie zniuansowany obraz macierzyństwa, który nie tylko skłania do wielu dyskusji, ani nie podsuwa prostych rozwiązań, ale dodatkowo odważnie mierzy się z tabu. Szczęśliwie dostała dwie inne nominacje – za rolę kobiecą i za najlepszy scenariusz adaptowany. Niemniej w kategorii reżyserskiej również jej przyznałabym statuetkę. Ba, nawet w kategorii filmowej “Córka” byłaby dla mnie mocnym typem.

Ale skoro jej nie ma – mój typ to: Ryûsuke Hamaguchi.

K: Piątka nominowanych znalazła się również w kategorii „najlepszy film”, wiec będzie krótko: Keneth Branagh za umiejętne lawirowanie pomiędzy komedią a dramatem.

MÓJ TYP: Kenneth Branagh

NAJLEPSZY SCENARIUSZ ORYGINALNY

O: “Licorice Pizza”, chociaż ostatecznie pozostawiło mnie z uczuciem niedosytu to jednak sposób opowiadania historii, jej meandry i niekonwencjonalność sprawiają, że Paul Thomas Anderson to mój zwycięzca w tej kategorii, chociaż “Belfast” oceniłam oczko wyżej. Najchętniej doceniłabym tu oba filmy.

“Najgorszy człowiek na świecie” niestety mi umknął, a czuję, że to również mógł być mocny kandydat.

“Nie patrz w górę” był krytykowany za zbytnią dosłowność i kreowania świata grubą kreską, ale czy nasza rzeczywistość ostatnio taka nie jest? A scenariusz zdarzeń i cała sekwencja rozpisane wybornie.

“King Richard” – sprawnie napisany, ale scenariuszowo chyba jednak za mało kreatywnie na statuetkę.

K: Nie udało mi się zobaczyć „Najgorszego człowieka na świecie”, a mógłby tutaj namieszać. Z pozostałych wybiorę „King Richard” za autentyczną historię od pucybuta do milionera i skomplikowanego głównego bohatera, dla którego cel jest ważniejszy od uczuć i wszelkich słabości.

Kibicuję: King Richard

NAJLEPSZY SCENARIUSZ ADAPTOWANY

O: Tutaj stawiam na “Córkę”, a argumenty podałam powyżej, we fragmencie o reżyserach. Jest to jednak naprawdę mocna kategoria. Wyróżniłabym też “Drive my car” i “CODĘ”.

K: „CODA” czy „Córka”, „Córka czy „CODA”? Dzisiaj wybiorę „Córkę”, ale jutro mogę mieć inne zdanie, bo obydwa filmy zostały dobrze napisane i poruszają ważne sprawy bliskie każdemu człowiekowi. „Córka” nie ocenia, a jedynie pokazuje. Przez połowę filmu nie byłem do niego przekonany. Jednak ostatnie 5 minut sprawia, że na całość patrzymy zupełnie inaczej. Fabuła o tym, że nie ma dobra, zła, czerni i bieli – wszystko jest szare.

MÓJ TYP: Córka

licorice pizza para na film

NAJLEPSZA SCENOGRAFIA

O: “Diuna” – bezkresne przestrzenie i ascetyczne pałacowe wnętrza to dla mnie najmocniejszy punkt filmu.

K: Minimalizm to jest to! „Tragedia Makbeta” jest filmem wtórnym – wiadomo. Ile razy można oglądać to samo? Jednak scenografia, na którą się zdecydowano powinna otrzymać zasłużonego Oscara. To nie wygląda nawet teatralnie, a prawie tak jakby postanowiono kręcić w pustym zamku BEZ SCENOGRAFII. Podobnie jest w nielicznych plenerach. Mówiąc górnolotnie: czasem mniej znaczy więcej.

MÓJ TYP: Tragedia Makbeta

NAJLEPSZE ZDJĘCIA

O: I znów trudny wybór. “Diuna” kontra “West Side Story”.

W zestawieniu brakuje mi “Belfastu” w tej właśnie kategorii, bo chociaż bardziej kameralny, to jednak kadry mnie urzekły do tego stopnia, że mogłabym oglądać ten film w formie zdjęć z życzliwym komentarzem filmowych dziadków Buddy’ego, czyli Ciarána Hindsa i Judy Dench, w tle.

K: Kibicuję Kamińskiemu za „West Side Story”, bo Polak rodak! Powinienem coś dodawać?

MÓJ TYP: West Side Story

NAJLEPSZY MONTAŻ

O: “Tick, tick… BOOM!” – za dynamizm, entuzjazm, kreatywność, nieprzewidywalność. Duża w tym zasługa montażu właśnie.

K: Po pierwsze „Tick, Tick… BOOM!”, a później długo, długo nic. Praktycznie przez cały film mamy płynną przeplatankę musicalu (w musicalu) oraz biografii, którą ten musical opowiada. Trudno zrozumieć (to co napisałem), a jeszcze trudniej zmontować, by się nie pogubić. Udało się na tyle dobrze, że odnajdziecie się bez problemu. Mówiłem już, że polecam film i że zobaczycie go na Netfliksie?

MÓJ TYP: „Tick, Tick… BOOM!”

Top