„Kler” to niewątpliwie najgłośniejszy polski film tego roku. Nie byłoby takiego szumu, gdyby nie szeptany marketing w wykonaniu części publicystów. Producenci mogli sobie zupełnie odpuścić promocję, bo film sprzedaje TVP, które poświęciło mu cały materiał w „Wiadomościach” oraz ocenzurowało wypowiedź Smarzowskiego. Swoje dołożyło Radio Gdańsk, rezygnując z przyznania swojej dorocznej filmowej nagrody, bo miał ją zgarnąć właśnie „Kler”. Dodajmy do tego „Gazetę Polską” z okładką nawiązującą do filmu, kina blokujące wyświetlanie produkcji, bojkot różnych ciekawych środowisk pokroju ONR-u, setki opinii o filmie, które zostały wygłoszone przez ludzi, którzy nie widzieli filmu, a jedynie plakat i zwiastun. Przez twitter przetoczyły się kuriozalne dyskusje, w których spierali się fani filmu i jego zaciekli krytycy – jedni i drudzy oczywiście go nie widzieli. „Kler” dorobił się swoich memów, a nawet spiskowych teorii np., że to nie przypadek, że właśnie teraz ma on premierę – już nie pamiętam czy chodziło o papieża Franciszka i jego ostatnie kłopoty czy o jesienną chandrę. Naprawdę – znakomita robota. Darmowa promocja warta kilka ładnych milionów.
Kampania ta była jednak tak intensywna, że pojawiło się w niej mnóstwo różnych przekłamań. Myślę, że filmem mogą być nawet bardziej rozczarowani jego zwolennicy, a nie krytycy. Wokół niego narosło tyle mitów, że idąc do do kina sam spodziewałem się, że zobaczę jakiś paszkwil na kościół wymieszany z żartami z brodą – wskazywał na to zresztą też mylący zwiastun. Największym pozytywnym zaskoczeniem jest podejście reżysera do swoich bohaterów. Świat nie ma tylko czarno-białych barw i absolutną bzdurą powtórzoną już ze 100 razy jest opowieść o tym, że film nie pokazuje dobrych księży. Smarzowski to nie Vega. „Kler” to nie „Botoks” w kościołach.
Zaczyna się jednak jak w komedii. U Vegi. Trzech księży, których połączyło tragiczne wydarzenie sprzed lat, spotyka się przy butelce wódki. Na starcie mamy kilka żartów i cwaniackie teksty, po których cała sala (tak, cała – szykuje się pewnie 2-milionowa frekwencja) wybuchała śmiechem. Dostali to, co zostało pokazane w zwiastunie. Im dalej, tym mocniej wchodzimy jednak w dramat psychologiczny, a początkowa kolacyjka, to tylko pretekst do pokazania historii trzech księży, które przeplatają się ponownie dopiero w finale. „Kler” to pogłębiony portret ludzi, którzy wcale nie są złem wcielonym. Smarzowski ich gorsze strony stara się nawet, jeśli nie usprawiedliwić, to przynajmniej zrozumieć. Widz może się nawet złapać na tym, że zaczyna kibicować pedofilowi i wraz z Kurią zastanawia się, czy aby na pewno on jest winny. Co prawda można odnieść wrażenie, że czym wyżej w hierarchii kościoła tym gorzej, ale nawet ksiądz-biznesmen-cwaniaczek marzący o wyjeździe do Watykanu czasem łamie prawo i używa swoich wpływów, by komuś pomóc. Taki to „paszkwil na Kościół”.
Wiele scen zostało zainspirowanych prawdziwymi wydarzeniami. Można oczywiście zakrywać oczy i uszy i krzyczeć, że to tylko wyjątki, że 99,99 procent kleru to ludzie niemal święci, a tak w ogóle to Smarzowski niech zrobi film o żydach lub muzułmanach skoro taki odważny. Życie pisze różne scenariusze. Jakiś czas temu hitem Internetu było zdjęcie ministra Szyszko i biskupa Dydycza w karocy niczym z bajki Disneya. Wyobraźmy sobie, że to się nie wydarzyło, a na potrzeby filmu podobną scenę napisał Smarzowski. Przecież nikt by w to nie uwierzył! Gdyby kościół nie zamiatał skandali pedofilskich pod dywan, nie bawił się w przenoszenie księży z parafii do parafii, to może i sam film by nie powstał, bo nikt nie kupiłby takiej fabuły. Posłużę się truizmem – statystycznie zapewne tyle samo pedofili jest wśród kominiarzy, kierowców czy blogerów. Tyle tylko, że oni raczej nie bronią siebie nawzajem i w ramach kary nie wysyłają do innej filii firmy.
Jak już pisałem, film nie pokazuje wyłącznie złych księży, ale i tak w publicznej dyskusji pojawiają się opinie „ale nie wszyscy tacy są! większość kleru to wspaniali ludzie!”. No dobrze, ale chciałbym zaznaczyć, że to film fabularny z konkretnymi bohaterami i ich konkretną historią, a nie „Przegląd księży polskich”. Filmy o mordercach też mają nie powstawać, bo większość ludzi jednak nie zabija? Ktoś nie pójdzie na film, bo nie podoba mu się jakakolwiek krytyka Kościoła. Czyli co? Mówimy albo dobrze albo wcale? Zupełnie jak o niedawno zmarłych.
Zostawmy.
Nie wchodząc do żadnego okopu plemienia Hutu czy Tutsi, nie da się nie dostrzec sprawnego filmowego warsztatu Smarzowskiego. „Kler” nieźle się ogląda. Jak na dobrą fabułę przystało, bohaterowie zostali dobrze rozpisani, historia ma zadowalające tempo, a gdzieś po drodze pojawiają się ciekawe zwroty akcji. To nie jest zbiór scenek z życia Kościoła, a dobrze napisana historia. Pełno tu oczywiście smarzowszczyzny, czyli montowania ze sobą podobnych kadrów, wódki lejącej się strumieniami. Nie dostrzegłem za to żadnej siekiery. Może była podczas jednej ze scen, ale mi gdzieś umknęła. W głównych rolach aktorzy, którzy wcześniej ze Smarzowskim współpracowali. Najciekawszą postać, moim zdaniem, wykreował Jacek Braciak. Przez cały film był niejednoznaczny, jego rozmaite decyzje można było tłumaczyć dwojako. Łączył silne emocje z chłodnym wyrachowaniem. Gajos w roli biskupa też się sprawdził. To przecież Gajos. Jednak sam jego bohater był za bardzo przerysowany – taki jakiego można się było spodziewać po zwiastunie i tych „przedpremierowych opiniach”, zupełnie w przeciwieństwie do trójki głównych bohaterów, którzy są charakterologicznie zdecydowanie ciekawsi. Więckiewiczowi przypadła postać najnudniejsza i oderwana od całej historii, to też do grania miał nieco mniej od swoich kolegów. Pokazuje za to w jakich warunkach czasem żyje ksiądz w małej wiosce i zdecydowanie nie jest to apartament.
Czy Smarzowski mógł lepiej opowiedzieć historię grzechów kościoła? Zapewne tak, bo sam film nie jest tak dobry jak „Wesele” (ALE PRZECIEŻ TAK NIE WYGLADAJĄ WSZYSTKIE WESELA!!!) i „Wołyń” (ALE PRZECIEŻ TAK NIE ZACHOWUJE SIĘ KAŻDY UKRAINIEC!!!). Jest za to lepiej niż w „Drogówce” (ALE PRZECIEŻ TAK NIE ZACHOWUJE SIĘ KAŻDY POLICJANT!!!) i „Pod Mocnym Aniołem” (ALE PRZECIEŻ TAK NIE ZACHOWUJE SIĘ KAŻDY ALKOHOLIK!!!). Nie mam złudzeń, że ten film zmieni coś na lepsze lub gorsze. To tylko film fabularny. Gdy w latach siedemdziesiątych miał swoją premierę „Żywot Briana” grupy Monty Pythona, to chrześcijanie strajkowali na ulicach Nowego Yorku. Czasy się zmieniają, a niektóre sposoby na darmową promocję pozostają takie same.
8/10
Konrad