Loading

Zacznijmy od początku, czyli od tytułu. Jeśli nie słyszeliście jeszcze o czymś takim jak „War Machine”, to mam dla was zagadkę. Co to jest?

a) Gra komputerowa
b) Amerykańskie działko przeciwpancerne
c) Szalone kino akcji
d) Film będący satyrą na wojnę w Afganistanie

Prawidłowa odpowiedź, to oczywiście D. OK, już sam tytuł to żart, ale powodzenia z widzami, którzy klikną, bo Brad Pitt, wojna i pewnie będzie dużo strzałów. To zdecydowanie nie ten typ. W sumie sam film nie wie do końca, jakim jest typem, bo miesza gatunki mniej lub bardziej sprawnie… ale do tego jeszcze wrócimy.

War Machine

O czym to w ogóle jest? Generał Glen McMahon trafia na służbę do Afganistanu, z którego Amerykanie próbują się wycofać, a najchętniej wyjechaliby z tarczą, a nie na niej, jak to było w Wietnamie. Nasz bohater to nietuzinkowy gość, który najlepiej czuje się na wojnie, żonę widuje kilka dni w roku, udaje skromnego żołnierza, ale lubi sławę. Do tego jest prawdziwym idealistą/idiotą (niepotrzebne skreślić) wierzącym w to, że da się wygrać konflikt z partyzantami. Chyba nie oglądał filmów Olivera Stone’a. Jakby tego było mało jest to także w jakiejś części film biograficzny, ale ze zmienionymi nazwiskami. Glen McMahon w rzeczywistości nazywa się Stanley McChrystal. Dlaczego zmieniono personalia – nie wiem. Film z jego biografii bierze pełnymi garściami. Netflix wystraszył się procesów?

„War Machine” jest filmem, który mógłby nawet otrzeć się o coś wybitnego, gdyby nie średni reżyser, który miał widoczny problem z pozlepianiem nie do końca pasujących do siebie elementów. Czasami aż człowiek płacze w środku, gdy pomyśli, co z tego zrobiłby Quentin Tarantino. Ale nie chcę zbyt mocno narzekać, bo to jednak ciągle kawał dobrego kina. Jeśli ktoś lubi wojenną satyrę w stylu „Człowieka, który gapił się na kozy”, to tutaj poczuje się jak w domu. Wojna zawsze bywała absurdalna, ale współczesne konflikty aż proszą się o ironiczne spojrzenie wymieszane z politowaniem. W tym miejscu film wspina się na wyżyny. Wytłumaczenie, dlaczego w Afganistanie produkują heroinę oraz PR-owy sposób na wojnę z partyzantami, to celne prawe sierpowe wymierzone w USA i cały zglobalizowany świat. Trochę szkoda, że znaczna część tej satyry została wepchnięta w jedną krótką sekwencję.

war machine paranafilm netflix 3O komediowy charakter filmu dba też odtwórca głównej roli, Brad Pitt. Bardzo spodobała mi się jego mimika i nietypowe ruchy w samym zwiastunie, ale w filmie wydało mi się już to nieco przytłaczające i za bardzo przerysowane. Aktor w większości scen mruży jedno oko przez co widz zaczyna się skupiać na tej nie do końca naturalnej postawie. Pitt za bardzo poszedł w parodię. Początkowo sądziłem, że w ten sposób nawiązuje do prawdziwego generała, którego gra. Szybki research w sieci i wniosek – Brad zdecydowanie przesadził. Poza tym jest nie do końca konsekwentny, bo czasami przestaje mrużyć oko i wygląda zupełnie normalnie. Świetny jest za to sam styl mówienia i poruszania się z dziwacznym bieganiem włącznie.

Poza odtwórcą głównej roli, reszta załogi nieco zlewa się w zbiorowego bohatera, a to dowód na to, że reżyser nie do końca poradził sobie z materiałem, bo przez bite pierwsze 10 minut narrator przedstawia wszystkich po kolei.

To zdecydowanie nie jest produkcja, podczas której ogarnie was spazmatyczny śmiech i umrzecie z niedotlenienia. Film stawia na inteligentną satyrę, a w dalszej części zaczyna gatunkowo mieszać. Z 10 minut filmu to typowa produkcja wojenna, kolejne 10 to dramat rodzinny, a znalazło się jeszcze miejsce, by opowiedzieć o idealiście-narcyzu, który jest pyłkiem w starciu z polityczną maszyną. Toteż udało się zbudować prawdziwą postać z krwi i kości.

Mówią, że Netflix robi sobie tylko reklamę takimi filmami i do tego sprowadza się ich cel: patrzcie, mamy Brada Pitta, stać nas! No i niech robi! W Polsce Showmax udaje, że ma ekskluzywne filmy, a w rzeczywistości to 10-minutowe etiudy. W Cannes nie spodobało się, że nie wypuszczają swoich filmów do kin, a z drugiej strony reżyserzy, którzy dla nich pracowali podkreślają ogromną wolność twórczą. W tym temacie już zresztą więcej pisałem, więc odsyłam do TEGO tekstu. Wróćmy do „Machiny wojennej”. Udało się zrobić dobry film poza kinem? Tak. Czy to coś wybitnego i będzie się bić o nagrody? Nie. Czekam teraz na „Okję” (i kolejny milion seriali).

7/10
Konrad

  

ZapiszZapisz

Top