Nie wiem, czemu ja piszę ten tekst, a nie Ola. To ona widziała chyba wszystkie odcinki „Katastrof w przestworzach” (i to nie jest jej najdziwniejsze hobby!). Może to jej niechęć do Toma Hanksa, a może to dlatego, że reżyser Clint Eastwood głosował na Donalda Trumpa… Skoro jednak już mi przypadł ten zaszczyt, to z góry przepraszam, że nie będę rzucał anegdotkami o wypadkach lotniczych. Wiecie, gdzie kierować pretensje.
„Sully” opowiada całkiem niedawną historię wypadku Lotu US Airways 1549, kiedy to pilot w wyniku zderzenia z ptakami był zmuszony lądować na rzece. Nikt nie zginął, a jedynie niektórzy odnieśli niezagrażające życiu obrażenia. Chesley „Sully” Sullenberger został ogłoszony bohaterem i w minutę stał się celebrytą. W polskich wiadomościach na tym kończy się ta historia, a jak pokazuje Eastwood – koniec nie był aż tak kolorowy.
Ten film można było zrobić na wiele sposobów i reżyser wybrał chyba najlepszy z możliwych. Jak opowiedzieć o wypadku, który każdy pamięta i wie jak kończy się historia? Kluczem zapewniającym szybkie tempo okazał się brak linearności. Dzięki temu „Sully” nie przypomina stania w kolejce w wesołym miasteczku. Umówmy się – każdy czekałby na katastrofę, a obrazki z dzieciństwa pilota, jego młodości, życia rodzinnego pełniłyby rolę popcornu, który ojciec kupuje dziecku, by wykazało się większą cierpliwością w oczekiwaniu na diabelski młyn. Fabuła skacze od lotu przez śledztwo po katastrofie po obrazki sprzed startu i tak krąży przez cały film. Eastwoodowi udało się nawet wzbudzić pewne emocje i niepewność u widza, który przecież wie, że wszyscy przeżyją. Wynika to z samego dochodzenia odnośnie zachowania pilota: czy dobrze wybrał lądując w rzece? A może powinien skierować się na lotnisko?
Olu mówi:Przyznaję, z Tomem Hanksem nie zawsze mi po drodze, ale po tym filmie wsiadłabym z nim nawet do Fiata 126p, gdyby nim kierował. Miałam wiele obaw co do „Sully” – realizacja produkcji o amerykańskim bohaterze może skończyć się upadkiem godnym samego Ikara, nie mówiąc o wewnętrznych turbulencjach co wrażliwszych na patos, tendencyjność i jednowymiarowość widzów. Oglądając „Sully” mamy zaufanie do reżysera, który z wprawą i pewnością godną doświadczonego pilota, prowadzi nas przez fabułę i udaje mu się uniknąć katastrofy. |
Co zaskakujące, główny wątek to wcale nie jest sama katastrofa, a śledztwo, które ma wykazać, czy pilot popełnił błąd. To wyborny konflikt człowieka i bezdusznej instytucji. Coś podobnego widziałem w rosyjskim „Lewiatanie”, ale tam kultura, drogie garnitury i hotele zostały zastąpione przez wódkę, pobicia i korupcję. Problem pozostaje ten sam – niezależnie od szerokości geograficznej człowiek w starciu z biurokratyczną hybrydą jest nic nieznaczącym numerkiem, statystyką, rubryczką w Excelu. Jednostki niedostatecznie silne nie mają najmniejszych szans. Nie liczy się „czynnik ludzki”.
Tom Hanks to najpopularniejszy aktor specjalizujący się w everymanach. Wiele lat temu odnalazł swoją niszę między aktorami o dziwnej/ szalonej/ strasznej/ brzydkiej twarzy, a amantami, którzy równie dobrze mogliby się zająć modellingiem. Tutaj, także dzięki charakteryzacji, wszedł w rolę typową dla siebie – zwykłego człowieka stawiającemu czoła niezwykłym okolicznościom. Bez szarżowania tak typowego dla gwiazd, którym bez przerwy myli się kino z teatrem.
Gdzieś na trzecim planie pojawia się Anna Gunn. Nic wam to nie mówi? A jak powiem, że niedawno grała taką postać jak Skyler White? No właśnie. W „Breaking Bad” była chyba najbardziej nielubianą bohaterką – widocznie ona również znalazła swoją niszę, bo tutaj to kontynuuje.
Clint Eastwood to po Martinie Scorsese kolejny dowód na to, że by tworzyć współczesne, utrzymane w dobrym tempie kino nie trzeba być młodzieniaszkiem. Skończył już 86 lat, a nawet nie myśli o emeryturze.
Ktoś napisał na Twitterze, że ten film to przykład porozumienia ponad podziałami. Clint Eastwood otwarcie podczas kampanii prezydenckiej wspierał Trumpa, a Tom Hanks Clinton. Mimo to razem zrobili film o jednoznacznej wymowie. Sprzeciw wobec bezdusznej biurokracji nie jest ani republikański, ani demokratyczny.
8/10
Konrad Flis
*po obejrzeniu filmu, tytuł wpisu wcale nie będzie wydawał wam się głupi.