Olu: Zacznijmy może od gorzkiej refleksji, jaką krzywdę można wyrządzić dobrze zapowiadającemu się filmowi zwiastunem, który streszcza połowę filmu… Siedzi sobie człowiek w kinie, bo niechcący przyszedł na czas, jest dopiero 20 minut po czasie rozpoczęcia projekcji, więc załapuje się jeszcze na trailery… I pojawia się legalny bezczelny spojler, który daje Ci po oczach.
Konrad: A warto zauważyć, że nie byle jaki spojler, bo zdradza twist, który pojawia się w filmie gdzieś po ponad godzinie (!) Sam zwiastun „Sprzymierzonych” to jedna z największych porażek ludzkości, bo nie dość, że zdradza fabularne smaczki, to jeszcze zapowiada film akcji, a nie melodramat. Idzie człowiek do kina na strzały i wybuchy, a dostaje romansidło. Poprawne, ale też schematyczne. Spisku, śledztwa, szpiegowskich klimatów jest tu niewiele. Wszystkie te elementy to tylko przystawki. Głównym daniem jest historia związku Brada Pitta i Angeliny Jolie Marion Cotillard.
O: Myślę sobie, że powinna być jakaś odpowiedzialność za te zwiastuny. Za karę twórcy powinni poznać zakończenie “Gry o Tron” (to, które znają tylko dwie osoby z ekipy serialowej na wypadek śmierci R.R. Martina).
Pan i Pani Smith… yyy, to jest Max Vatan i Marianne Beauséjour: dwoje atrakcyjnych i oczywiście znakomicie przygotowanych szpiegów. Ich związek początkowo stanowi kolejne zadanie do wykonania, by ostatecznie ewoluować w prawdziwą i trwałą relację. Pitt i Cotillard są tak efektowni i przy tym wiarygodni jako para, że w połączeniu ze scenerią Casablanki i dialogami gęsto przeplatanymi francuszczyzną, odwracają uwagę od fabuły. Czy to dobrze, czy źle? Trudno mi stwierdzić.
K: Z tą efektowności to bym polemizował i mówię to z perspektywy osoby, która raczej lubi większość filmów z Pittem. Zauważyłem (i nie można za wszystko winić roli), że Brad przynajmniej przez 3/4 filmu grał drewno. Wyglądało to tak jakby mu się nie chciało.
O: Co do Pitta jeszcze – na pierwszy rzut oka wydaje się znakomicie dobrany do roli jako Mężczyzna, Któremu Do Twarzy W Mundurze. Dostrzegam też próbę splagiatowania Konrada w powściągliwym zachowaniu, co mija się z celem panie Brad, bo Konrad jest tylko jeden! Ta oszczędność środków wyrazu tutaj mogła być zaletą, a jednak – w tym wypadku zgodzę się z Konradem – czegoś w tej grze zabrakło. Na pewno nie chemii między bohaterami, bo ta była wyczuwalna.
Moją uwagę zwrócił jednak dziwnie nienaturalny wygląd aktora. Momentami miałam wrażenie, że Pitta gra jego własna podobizna woskowa. Jest aż 12 lat starszy od Marion, więc Zemeckis i spółka najwyraźniej musieli dołożyć wielu starań, by dotrzymał kroku młodo wyglądającej Francuzce.
K: Marion z kolei ma na tyle ciekawą urodę, że wystarczy, by reżyser kazał jej wyłącznie patrzeć w kamerę, a już zapewni sobie tym brawa na festiwalach. Oczy tak wyłupiaste, że mało jej nie wypadną i do tego na kilometr widać, że to francuska aktorka. Brakuje jej tylko bagietki w co drugiej scenie, bo cienkie papierosy są. Kreacje też miała takie, które chętnie byś jej ukradła… Wyzłośliwiam się trochę, bo ostatecznie nie było źle, ale mam zwyczajnie jakieś wrażenie, że to typ aktorki, która niewiele musi grać, by grać – stuprocentowa opozycja Meryl Streep na przykład. Czy to zaleta, czy wada – trudno rozstrzygnąć.
O: Marion Cotillard w filmie świeci najjaśniejszym światłem i nie ma to wiele wspólnego z samym wyglądem, chyba że uznamy twarz jako nieodłączny element emploi. Chyba żadna aktorka nie potrafi przekazać tyle emocji, co ona – czarująca, stworzona do grania kobiet z minionych epok, w dobie mody na chłopczyce i dziewczynki oraz (na drugim biegunie) seksbomby, roztacza niezwykłą, niedzisiejszą, a zarazem kobiecą aurę. Kiedy trzeba – silna, kiedy trzeba – delikatna. Gdy w filmie mówi „I always keep emotions real” – wiemy, że to prawda i chyba tyczy się to całej aktorskiej drogi Marion.
A Ty, zamiast wygadywać podobne lekceważące herezje, profanie jeden, obejrzyj choćby “Niczego nie żałuję”, gdzie widać, jak imponujące możliwości przeobrażania się ma Cotillard.
K: To uczucie, gdy Twoja narzeczona po obejrzeniu filmu z Bradem Pittem i Marion Cotillard, ewidentnie leci na tę drugą osobę (!) Mała anegdotka. Kiedyś rozpocząłem niebezpieczną rozmowę o ścianach. Rozmowa o ścianach może być niebezpieczna? Może. Otóż Ola powiesiła Ala Pacino i Davida Bowiego. Uznałem, że w takim razie ja powieszę jakąś znaną kobietę (do wszystkich czytających to mężczyzn: tak, wiem, samobójstwo), bo na ścianach powinien panować parytet. Ciągle nie wiem, kto to będzie (dla własnego dobra pewnie powinienem rozpatrywać tylko aktorki po siedemdziesiątce), ale z pewnością zrezygnuję z Marion, bo to nie będzie mój plakat, a kolejny Oli. Podobnie zresztą jak Eva Green… Koniec małej anegdotki.
O: Cóż mogę powiedzieć? Chyba tylko tyle, że ja wstąpiłam już w nasz związek z podobiznami wyżej wymienionych artystów, którzy zostali zaakceptowani z całym dobrodziejstwem ich inwentarza, a nowych nie wieszam, więc po cóż się w tym wypadku najeżać i parytetować 🙂 Po co to komu. Ewentualna pani na ścianie, jeśli zagości na niej już teraz, w momencie trwania naszego związku, musi zyskać aprobatę obu stron i basta :>
K: Piszemy tyle o aktorach, bo wiemy, że pójdziecie na ten film ze względu na plotki o romansie Pitta z Cotillard, ale na tym koniec. Przejdźmy do Francji (takiej w Maroku). Już Ola trochę wspomniała, że miejsce akcji jest wręcz równorzędnym bohaterem i to takim pierwszoplanowym. O ile druga część, która rozgrywa się w Londynie traci nieco na klimacie, to ta pierwsza jest idealnie wpasowana w gusta Oli. Język francuski, bankiety, dżentelmeni, kiecki z epoki, okupacja niemiecka. Dobrze, że słychać trochę języka, a nie ma na początku typowo hollywoodzkiej sceny: „przejdźmy na angielski”. Brad Pitt też musiał powyginać język i nie piszę tutaj o plotkach na temat jego romansu z Cotillard. Skończyliśmy ten temat! Nie popisał się za to polski dystrybutor, bo w kilku miejscach brakuje napisów pod francuskimi kwestiami.
O: Zwłaszcza okupacja niemiecka jest wpasowana w gusta Oli :p
I tutaj pojawia się problem. Bo kiedy odłożymy na bok aktorstwo, dopracowaną scenografię i zgrabnie odtworzone realia czasów wojny, nie zostaje nam zbyt wiele do, hmm, kontemplacji. Kiedy Max Vatan dowiaduje się, o tym, co zdradza zwiastun, a czego my Wam nie zdradzimy, bo nie jesteśmy takimi bucami JAK NIEKTÓRZY, czujemy, jak rozpada się jego świat. Ale gdy zaglądamy za kulisy szpiegowskiej profesji, nawet nie będąc ekspertem w tym temacie, kilkakrotnie łapiemy się za głowę.
K: Tak, ten film to niestety wydmuszka. Reżyser, który zjadł zęby na kinie rozrywkowym (“Powrót do przyszłości” – dziękujemy!), para znanych aktorów, historia łącząca wojnę i romans. To elementy, z których robi się filmy pod najważniejsze nagrody, ale to nie wystarczy. Jeszcze przydałby się dobry scenariusz i pasjonująca historia. Tutaj mamy banał. Może gdyby zwiastun nie zdradził najciekawszego wątku, to inaczej oceniłbym ten film. Typowe kino na 6/10. Ogląda się całkiem przyjemnie, ale za rok nie wiem, czy będę coś z niego pamiętał.
O: Niestety obawiam się, że Zemeckis padł ofiarą rutyny i za bardzo zaufał swojemu doświadczeniu. Poprawność i wpasowanie się w hollywoodzkie schematy niemuśnięta błyskiem geniuszu nie zagwarantuje wybicia się produkcji ponad przeciętność, a jedna Marion wiosny nie czyni, choć oczywiście ratuje “Sprzymierzonych” swoją wrażliwością i wielowymiarowością. Jednak żeby uruchomić emocje u widza, filmowa machina musi działać w sposób bardziej finezyjny.
Ocena Olu – 6/10
Ocena Konrada 6/10