Chastain i Garfield znakomicie się uzupełniają na ekranie. W ekspresji idą na całość i nie szczędzą środków wyrazów, a ja ani przez chwilę nie mam poczucia, że przeszarżowali. Mamy zresztą w filmie emocjonalną przeciwwagę – stonowana matka Tammy (grana przez Cherry Jones, którą mogliśmy oglądać np. w drugim sezonie “Sukcesji”), czy jedyny chyba jednoznacznie przypieczętowany czarny charakter: konserwatywny duchowny i również teleewangelista Jerry Falwell (w tej roli Vincent D’Onofrio).
Aktorom bardzo pomaga charakteryzacja, Jessica jest praktycznie nie do poznania jako Tammy, a w każdej kolejnej dekadzie patrzymy na jej inne oblicze – od młodości, poprzez lata na scenie, aż po Tammy ze wszystkimi oznakami dojrzałości i życiowego bagażu. Tu również tytaniczną pracę, jaką wykonali charakteryzatorzy, przypieczętowała nominacja do Oscara.
Między karykaturą a laurką
Film dobrze radzi sobie z niejednoznacznością Tammy Faye – jako kobiety pełnej sprzeczności. Łatwo byłoby po prostu wyśmiać charakterystyczny wygląd i gust. Pokazać na zimno, bez współczucia. Tymczasem, owszem, nie raz roześmiejemy się z hiperkiczowatości i egzaltacji, którymi jednak dla wielu mogą ociekać programy Tammy i Jima. Bawią też nuworyszowskie aspiracje, brak wewnętrznego hamulca na drodze do sukcesu, czy szeroko pojęta skłonność do przesady. A jednak – nie będzie to śmiech szyderczy, a jeśli nawet – prędzej czy później usunie się w cień na rzecz szerszej gamy emocji.
Z filmu prześwieca jednak przede wszystkim wielka sympatia dla Tammy. Być może przydałoby się wręcz nieco więcej nieoczywistych i mniej pozytywnych wycinków z jej życia, bo jednak ostatecznie miałam wrażenie, że twórcy dali się jej uwieść i w sytuacjach kontrowersyjnych dyskretnie, ale stanowczo, stają po jej stronie barykady i widzą w niej przede wszystkim ofiarę. Mimo to film stara się zachować równowagę, którą zapewnia choćby ukazywanie pomniejszych słabostek Tammy, jak i problemów emocjonalnych i psychicznych większego kalibru, w życzliwym świetle.
Bo z filmu wyłania się portret kobiety z przerysowanym makijażem i sposobem bycia, żądzą pieniędzy i kariery, nieokiełznaną skłonnością do kiczu, ale ze szczerymi intencjami, sercem do ludzi, wspierającą środowisko LGBT. To co u kogoś innego byłoby hipokryzją i kalkulacją, u Tammy wydaje się być spójne i wiarygodne.
Ostatecznie otrzymujemy obraz delikatnie ciążący w stronę laurki, ale wymykający się tej pułapce. Wyrazisty, humorystyczny i empatyczny. Zwłaszcza tego ostatniego przymiotu chciałoby się doświadczać częściej w naszej cynicznej rzeczywistości. Film sam w sobie dostałby ode mnie solidne 7/10, ale kreacje aktorskie Chastain i Garfielda wywindowały ocenę na 8/10.
Aleksandra Flis