Loading

Do Ośrodka dla Niewidomych przyjeżdża zadbana i atrakcyjna kobieta, na oko w średnim wieku. Elegancka garsonka. Nienaganny makijaż. Roztacza wokół siebie woń – a jakże – Chanel No. 5 (jeszcze wtedy, kiedy nie był to tak oklepany i przeeksploatowany symbol luksusu), czego widz naturalnie nie czuje, ale co zostaje mu wkrótce uświadomione.

Przyszła pokutować, ale nie ma w sobie pokory. Stara się zachować powierzchowną uprzejmość, ale co chwila przemawia przez nią roszczeniowość kobiety uprzywilejowanej. Niecierpliwa i wyniosła, wydaje się być zirytowana, że ludzie koło niej nie skaczą, mało tego – wyczuwa wokół siebie aurę dezaprobaty ze strony otoczenia, w którym dominują osoby duchowne. A ona przecież “oczekuje zrozumienia”.

Nas – widzów – szczerze denerwuje ta paniusia. Być może bylibyśmy wobec niej bardziej pobłażliwi, gdyby nie fakt, że doskonale zdajemy sobie sprawę, że to Julia Brystygierowa. Jedna z najokrutniejszych kobiet w historii Polski, która bezlitośnie i z wielką zapalczywością torturowała przesłuchiwanych przez siebie więźniów, pozbawiając ich zdrowia, a nawet życia. Podobno w swoich sadystycznych zamiłowaniach przewyższała nazistowskie strażniczki obozowe i wielu strażników.

b6f0ced28d46fd28b21f4e033cfe

Teraz ta sama kobieta chce się widzieć z prymasem Stefanem Wyszyńskim. Ku jej irytacji zamiast niego napotyka “zwykłego” księdza Cieciorkę (Janusz Gajos). Ten podejmuje z nią dialog do złudzenia przypominający przesłuchanie. Później dowiemy się, że ksiądz miał podstawy, żeby tak właśnie poprowadzić tę nieprzyjemną rozmowę. Ona sama czuje się upokorzona faktem, że słyszy niewygodne pytania. Dostrzega analogię, ale jakby zapominając przy tym, że sama robiła gorsze rzeczy.

Ale to tylko pozory ukryte pod pozorami dumy i arogancją. Wkrótce widzimy, że “Krwawa Luna”, jak brzmiał jeden z jej pseudonimów, ma ogromne wyrzuty sumienia. Próbuje uskuteczniać na własną rękę formy pokuty. Usiłuje sprawić sobie przynajmniej namiastkę tego cierpienia, które zadawała innym. Ale nie potrafi. Brak ujścia w fizycznym bólu paradoksalnie potęguje jeszcze ten emocjonalny. Nawet nie zbliża się do traumatycznych doznań jej ofiar. Dodatkowo uświadamia jej to, jakiego okrucieństwa się dopuszczała.

Jak widać, Brystygierowa pod koniec życia to postać złożona, tłumiąca w sobie wiele emocji. Irytująca, ale nie przywodząca na myśl bezwzględnego kata-sadysty, którym była. Maria Mamona dobrze radzi sobie z niełatwym zadaniem pokazania swojej postaci już po tym szaleństwie, którego była epicentrum, a którego przyczyn sama wydaje się nie rozumieć. Tamtą Julię w pełni władz i w pełni okrucieństwa w filmie ledwo poznamy – jedynie poprzez pojedyncze retrospekcje.

Będą rozczarowani wszyscy ci, którzy chcieliby dowiedzieć się, co ukształtowało Brystygierową, poznać historię życia “Krwawej Luny” oraz metody, jakie stosowała wobec przesłuchiwanych więźniów. One również przemykają przez film, ale w szczątkowej formie. Przesłuchania pojawiają się na chwilę, w charakterze wspomnień i sennych koszmarów.

zacma_3

Przewodnim tematem filmu są religijne poszukiwania Julii. Nie dziwi taki akurat wybór, biorąc pod uwagę, że jej “specjalnością” była właśnie walka z Kościołem. To ona przesłuchiwała i uczestniczyła w aresztowaniu prymasa Wyszyńskiego. Odwołania do tych wydarzeń pojawiają się w samym filmie podczas konfrontacji po latach. Jak można przypuszczać, nie jest to miłe spotkanie. Co ciekawe, emocje ponoszą nie tylko Julię, ale również samego Prymasa (granego przez Marka Kalitę). Co jeszcze ciekawsze, taka sytuacja naprawdę miała miejsce.

Na drugim planie wyróżnia się zakonnica grana przez Małgorzatę Zajączkowską, również Żydówka z pochodzenia. Aktorce udaje się zamanifestować wiele emocji przy zachowaniu powściągliwości w środkach wyrazu. Postać intrygująca i zaskakująca do końca.

Przy wielkim potencjale, jaki ma historia Brystygierowej, reżyser Ryszard Bugajski zdecydował się na zawężenie historii do zagadnień teologicznych oraz na konwencję Teatru Telewizji. O ile jest mi ona bardzo bliska i przynajmniej kilka filmów opartych na sztukach teatralnych zalicza się do moich ulubionych, o tyle tutaj nie podoba mi się umieszczenie punktu ciężkości “Zaćmy”. Zwłaszcza, że scenariusz nie do końca udźwignął ciężar intymności i skupienia, a przede wszystkim bazowania na dialogach, które – choć poprawne – mają momenty słabości (i sztuczności).

zacma-fot-jacekdrygala-114_0d8ccde2ea

Reżyser poszedł swoją własną i niełatwą ścieżką, za co należy mu się szacunek, nawet jeśli, w moim odczuciu, nieco pobłądził. Ale zabrakło mi prób odpowiedzi choćby na pytanie: co sprawiło, że kobieta świetnie wykształcona, wrażliwa na sztukę i bardzo inteligentna podejmuje pracę jako funkcjonariuszka aparatu bezpieczeństwa, do którego aspirowali raczej ludzie z nizin społecznych?

Kilka słów od Konrada

Trudno uwierzyć, że film zrobił reżyser „Przesłuchania”. Tam też oparto fabułę na rozmowach, ale film potrafił złapać za gardło. Tutaj nudę przeplata nachalna symbolika i wzniosłe sceny, które zamiast potrząsnąć widzem, to tylko wywołują śmiech. Latająca zapalniczka i papieros FTW! Szkoda, bo sama historia ma wielki potencjał na wielkie kino. Jeden Gajos sztuki nie czyni. 4/10

Film nie daje odpowiedzi, choć podsuwa kilka tropów. Niestety giną one wobec zadanego przez Julię pytania: “Czy możliwa jest zmiana bez wiary w Boga?”.

Tytułowa zaćma może symbolizować niemożność dostrzeżenia Boga przez Julię, co w kontekście miejsca akcji, czyli ośrodka dla niewidomych, ma podwójne znaczenie. Życie w ciemności. Nie jest to zbyt odkrywcze zestawienie. Podobnie jak spotkanie i rozmowa 59-letniej Julii z 9-letnią pensjonariuszką o imieniu – a jakże – Julia.

Film z historii Brystygierowej odpływa w stronę rozważań natury religijnej, co ma swoje uzasadnienie, biorąc pod uwagę, że według źródeł biograficznych funkcjonariuszka przeżyła nawrócenie. Mnie jednak ten kierunek pozostawił z uczuciem niedosytu. Nie nawrócenie wydało mi się ciekawsze w jej biografii, a impulsy, które skłaniały ją do okrucieństwa. Ona sama mówi o tym, że wszedł w nią dybuk (według żydowskich wierzeń dusza osoby zmarłej, która weszła w inne ciało z powodu niedokończonych spraw ziemskich), pojawia się temat odrzucenia i braku miłości, ale wszystko naraz, pospiesznie, chaotycznie, by ustąpić miejsca religijnym zmaganiom.

Ale i ten skrajny stosunek Brystygierowej do religii stanowiący być może oś jej życia, byłby niezwykle interesujący, gdyby widz zobaczył nieco więcej z tej karty przeszłości Julii. A tak – “Zaćmę” zapamiętam jako nieco koturnowy film z aspiracjami teatralnymi, zmarnowanym potencjałem i niezadanymi pytaniami.

5/10
Aleksandra Drozd

Top