Loading

Słyszałem kiedyś anegdotę o szefie firmy budowlanej, który tłumaczył swoim pracownikom jak trafić do domu, w którym mieli pracować. Brzmiało to mniej więcej tak: „Po przejechaniu trzech kilometrów zobaczycie budynek, obok którego leży mnóstwo piachu, skręćcie obok niego w taką polną drogę. Gdy dojedziecie do składu, na którym stoją trzy ciężarówki, to następny dom, to będzie właśnie ten, który remontujemy”. Panowie mieli problem z trafieniem, bo jak się okazało: piach został zużyty, na polną drogę wylany asfalt, a ciężarówki odjechały w trasę. Zatem pamiętajmy, by być bardziej precyzyjnymi. Jeśli chcecie zobaczyć świetny film, to kierujcie się do najbliższego kina. Gdy zobaczycie Trzy billboardy za Ebbing, Missouri, to kierujcie się prosto na salę. Tylko pamiętajcie, by nie zwlekać, bo w końcu także one znikną i pojawi się problem ze znalezieniem tak genialnej produkcji.

trzy billboardy 2 paranafilm

Rzadko się zdarza, by opis fabuły filmu mówił o nim samym tak niewiele. Sami się przekonajcie. Lądujemy w małym miasteczku gdzieś w środkowych Stanach Zjednoczonych. Samotna matka Mildred Hayes przed kilkoma miesiącami przeżyła ogromną tragedię. Ktoś zgwałcił i zamordował jej córkę. Policyjne śledztwo utknęło w martwym punkcie. Zdesperowana kobieta wpada na pomysł, by wynająć trzy zapomniane billboardy i napisać na nich pytania do stróżów prawa, dlaczego nie znaleźli sprawców. Akcję zaraz podłapują lokalne media, ale nie podoba się to oczywiście samym policjantom, a także nieszczególnie są z niej zadowoleni mieszkańcy Ebbing, bo atakowany jest lubiany policjant chory na raka.

Powyższy opis sugeruje poważny dramat społeczny. Przed seansem kompletnie mi to nie pasowało do osoby reżysera, którym jest Martin McDonagh – autor czarnych komedii: „In Bruges” i „7 psychopatów”. Obydwa filmy uwielbiam. Pomyślałem, że postanowił spróbować czegoś innego. Jak mawia Radek Kotarski: „Nic bardziej mylnego!” Reżyser porwał się na zrobienie filmu niemożliwego – o stracie dziecka, gwałcie i śmiertelnej chorobie i to wszystko z elementami czarnego humoru, ale (i tutaj była największa trudność) z szacunkiem do bohaterów. Bo nie jest sztuką opowiadać dowcipy o Żydach ginących w obozach, ale stosować czarny humor przy prawdziwych dramatach, a jednocześnie nie przekraczać granicy dobrego smaku – sztuką już jest, taką przez wielkie SZ. Mieliśmy do czynienia już z podobnymi manewrami, chociażby przy „Życie jest piękne” (trzymając się tej żydowskiej tematyki), ale tam nie było czarnego humoru – tutaj jest i to nie ten najprostszy, przy którym otwieramy usta i mówimy: „oooo, ale grubo poleciał”.

trzy billboardy 3 paranafilm

Jak wspomniałem: uwielbiam „In Bruges” i „7 psychopatów”, ale teraz to właśnie „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” uważam za najlepszy film w dorobku reżysera. To produkcja niezwykle dojrzała i wielowymiarowa. To po pierwsze film zrobiony bez nuty pretensjonalności, z niezwykłą lekkością skaczący między różnymi gatunkami, puszczający oko do widza i naigrywający się z naszych filmowych przyzwyczajeń. Jednak to nie jest sztuka dla sztuki i zwykłe efekciarstwo, bo po drugie: „Trzy billboardy…” mówią wiele o nas samych, o poszukiwaniu sprawiedliwości, kobiecej sile, odnalezieniu się po stracie i tolerancji. Reżyser rzuca wiele tropów i każdy z nich rozwija się swoim tempem, nie zostaje zapomniany, rozwija się niczym drzewo genealogiczne.

Kiedy myślisz, że już wiesz do czego to wszystko zmierza, to zaraz dostajesz butem po głowie, bo o nie zamknięcie tu chodzi, a o to co pomiędzy. Nie o złapanie króliczka, ale jego gonienie. Bohaterom daleko do komiksowych jednowymiarowych wydmuszek. Martin McDonagh we swoich wcześniejszych filmach relatywizował nawet zabicie dziecka, tutaj pokazuje, że z jednej strony przygłupi rasista i homofob ma swoje powody, by być kim jest, a kobieta walcząca o sprawiedliwość nie musi być sympatyczna i może zapomnieć się w swoim egoizmie. Po pierwsze ludzie – zdaje się mówić twórca. Po drugie – żadnych ocen. Podejrzewam, że, gdyby McDonagh robił film o Stalinie, to po seansie zastanawialibyśmy się, czy tego zbrodniarza powinniśmy aż tak źle oceniać.

trzy billboardy 4 paranafilm

ZDANIEM OLU

Trzy bilbordy, a milion emocji. Kino i teatr spotykają się tutaj w pół drogi w najlepszy sposób z możliwych. Intymność i kameralność sztuki teatralnej idealnie dopełnia filmowego uczucia pustki potęgowanej przez otwartą przestrzeń, a jednocześnie – klaustrofobii wywołanej małomiasteczkowymi uprzedzeniami. A w centrum tego wszystkiego miotają się bezradnie genialnie napisani bohaterowie: sympatyczni i odpychający zarazem, rozdarci między potrzebą wymierzenia sprawiedliwości a impulsem ujścia dla własnego (słusznego przecież!) gniewu. 9/10

Nie byłoby tak dobrze, gdyby nie aktorzy, którzy weszli w swoje role tak, że trudno sobie wyobrazić na ich miejscu kogoś innego. Świetni są szczególnie Frances McDormand i Sam Rockwell. Myślę, że mają duże szanse by w marcu odebrać Oscary.

Jeszcze raz – nie przestraszcie się opisu fabuły. Być może w sobotnie popołudnie wpadniecie na myśl, że po męczącym tygodniu obejrzelibyście coś lekkiego, a nie gwałty, choroby śmiertelne i morderstwa. „Trzy billboardy…” to bardzo zabawny film! Serio. Lekki i bezpretensjonalny. Jest arcydziełem tak jakby przy okazji, na doczepkę. Aż szkoda, że Martin kręci tak rzadko, ale może dzięki temu do tej pory tworzył wyłącznie świetne filmy.

10/10
Konrad

Top