Loading

Konrad: Ja o istnieniu kogoś takiego jak Barry Seal dowiedziałem się z książki “Prawdziwy gangster. Od żołnierza mafii do kokainowego kowboja i tajnego współpracownika władz” (tak jakby ktoś jeszcze nie wiedział, to będę ją polecał do znudzenia). Był to pilot i przemytnik współpracujący zarówno z kolumbijskim kartelem jak i amerykańskim rządem. Ktoś powie – szalone czasy! Dzisiaj pewnie jest tak samo, tylko dowiemy się tego z książek, które jeszcze nie zostały napisane. Polityką rządzi hipokryzja…, ale już zaczynam odpływać. Barry Seal. Film. Tom Cruise. Tematyka karteli w popkulturze właśnie przeżywa swoją drugą młodość.

Olu: Barry Seal – cudowne dziecko, a później enfant terrible przestworzy. Film rozpoczyna świetne, dynamiczne intro – dokumentalny rys historyczny. Zabieg przydatny w filmie opartym na faktach, biorąc pod uwagę, że konwencja, a i sama historia każe nam myśleć: “to nie mogło się zdarzyć!”. Kontekst epoki to jest zatem coś, co pozwoli nam zakotwiczyć opowieść Barry’ego Seala. Żeby film nam nie odleciał.

Nie zmienia to faktu, że to już było – jest to jedna z częściej wykorzystywanych konwencji – pierwsze, co mi przychodzi na myśl, to początek “Watchmen”.

AMericanmade

K: No tak, coś co może kiedyś było fajnym nowatorskim montażem, dzisiaj jest szybkim zamiennikiem napisów na czarnym tle, w którym wszystko jest wytłumaczone. Mnie to nie przeszkadza, bo zawsze takie obrazki dodają nieco realizmu i zwyczajnie lepiej się to ogląda. Film jednak nie stoi szalonym montażem jak “Wilk z Wall Street” czy “Big Short”. Tutaj to tylko dodatek – może nawet szkoda, bo pojawia się trochę dłużyzn, a momenty, w których film chce być cool są za bardzo wyczuwalne i mało naturalne. Porównywanie go do “Wilka…” jest nie do końca trafne, bo nie ma tutaj aż tak dużo elementów komediowych jak i film nie jest tak dynamiczny jak produkcja Martina Scorsese. Porównywanie go do “Narcos”, bo podejmuje tematykę karteli – też na wyrost.

O: Mnie też ta zabawa, choć wtórna, nie wadzi. Wszystko już było, więc bawmy się animacjami, wstawkami z VHS, stopklatkami. Całość składa się na lekką konwencję i radosne przeskakiwanie z tematu na temat. Jest to rozwiązanie tyleż koniunkturalne, co bezpieczne – inaczej łatwo byłoby ugiąć się pod ciężarem opowieści, tak jak samolot pilotowany przez Barry’ego ugina się pod wpływem szmuglowanych narkotyków.

Myślę jednak, że film czerpie z “Wilka…” całkiem szczodrze. Styl “Barry’ego Seala” to wypadkowa “Wilka z Wall Street” oraz “Złap mnie, jeśli potrafisz”, co w zasadzie jest komplementem, bo film w pewnym stopniu dziedziczy wdzięk i lekkość obu tych filmów. Ale tylko w pewnym stopniu, bo zgadzam się, że momentami widać w tej pozornej lekkości desperację.

americanmade4

K: No właśnie, próbuje czerpać, ale chyba reżyser nie podołał zadaniu. Wiem, że głupio pisać, że film powinien mieć to, to i to, a powinno się dziać tamto i powinien się skupić na tym, ALE no jednak zabrakło mi w tej prawdziwej historii PRAWDZIWEJ HISTORII i nie mówię tutaj o głównym wątku fabularnym, a o poszczególnych scenach. Tak postawiono na cool film z cool antybohaterem, że zapomniano czym są kartele, co robią i jak działają. To jest właśnie to, o czym wspominałem, pisząc że porównania do “Narcos” są kompletnie nietrafione. Tutaj Tom Cruise jest takim fajnym bandziorem, z którym człowiek chciałby się napić, a może i naśladować. Pablo Escobar i inni gangsterzy, to też w gruncie rzeczy porządne chłopaki. Tu zażartują, tam coś pokombinują. W filmie (prawie) nie ma morderstw, tortur, gwałtów. My mamy ich lubić, a jak sobie przemycają narkotyki, to wydają się tacy nieszkodliwi. Z drugiej strony film nie idzie całym sobą w komedię, więc zostaje w takim rozkroku. Nie do końca to kupiłem i myślę, że tak pasjonującą historię można było opowiedzieć w zdecydowanie bardziej pasjonujący sposób. Nie chcę popadać w przesadny krytycyzm, bo w gruncie rzeczy ogląda to się całkiem nieźle, to co jednak chcę powiedzieć, to fakt, że film w wielu momentach traci na wiarygodności.

O: Wiarygodność to chyba ostatnie, o co martwił się reżyser i reszta. Całą energię włożyli w sceny efekciarskie, dlatego brakuje tu momentów zwolnienia, brakuje też ekspozycji. A gdy już film zwalnia, traci rytm, a w konsekwencji – uwagę widza. Chociaż warto przywołać sceny dramaturgicznie udane, np. scena, gdy Barry musi wystartować samolotem na przykrótkim “pasie startowym”. Niby wiemy, że mu się uda, ale są emocje. Tylko że te emocje dotyczą raczej poszczególnych scen niż całości.

O samym Barrym wiemy w gruncie rzeczy niewiele, poza początkowym ukazaniem, że dużo pracuje, dużo lata, lubi mieć ster w dłoniach, zamiast oddawać samolot autopilotowi. Motywacji psychologicznej mamy tu niewiele, nie zaglądamy do umysłu Barry’ego, raczej oglądamy herosa, któremu wszystko łatwo przychodzi.

Dodajmy, herosa z twarzą Toma Cruisa. Nie trzeba wnikliwego researchu, by odkryć, że prawdziwy Barry Seal wyglądał… ekhm… powiedzmy, że zwyczajnie. Żeby była jasność – Cruise’a ogląda się bardzo dobrze, ale… Aparycja Toma, który ma do dyspozycji miliony na autokonserwacje, troszkę zaprzepaszcza potencjał, jaki daje paszcza oryginalnego Barry’ego. Wygląd everymana, kompetencje i życie superbohatera. To byłoby chyba jednak ciekawsze.

Oczywiście – trudno oczekiwać od pilota, żeby hamletyzował, ale przy wyborach, przed jakimi stawał Barry – chyba tylko psychopata nie miałby dylematów.

[btw, Tom zachował część mimiki twarzy, widać, że oszczędza od botoksu czoło, ale w obrębie policzków jest już nieco unieruchomiony.]

americanmade5

K: Cóż, Tom Cruise w obsadzie to gwarancja dodatkowej kasy. Gwiazdor przyciąga do kin i trzeba mu oddać, że nie spoczywa na laurach, ale nadal w filmach odnajduje się wyśmienicie, a szczególnie właśnie w takich lekkich produkcjach. Można mieć różne zastrzeżenia co do jego sekciarskiego życia, ale to akurat może zostawmy serwisom plotkarskim. Jako aktor, to nadal najwyższa półka. Gdyby w roli głównej obsadzić jakiegoś śmiesznego grubaska (bo tak właśnie wyglądał prawdziwy Barry Seal), film mógłby utracić jeszcze więcej wigoru, a i tak nie miał go tyle, ile się twórcom wydawało. To teatr jednego aktora. Pozostali gdzieś się pojawiają w tle, bo Tom z kimś te dialogi musi prowadzić, ale skoro o głównym bohaterze w sumie niewiele wiemy, to też zabrakło także miejsca na postaci drugoplanowe. Najlepiej to widać przy okazji trójki kolumbijskich gangsterów – do końca filmu nie byłem pewien, który to który.

Strony: 1 2

Top