O: No właśnie, zachodzę w głowę, co się stało z drugim planem? Małżonka miała pełnić istotną rolę, to widać, ale jej postać też się rozmywa. Co do reszty… zapamiętałam tego młodego etatowego świra, którego widuję ostatnio wszędzie – Caleb Landry Jones, który grał dosłownie tę samą rolę w trzecim sezonie “Twin Peaks” i jeszcze gdzieś. Chciałabym zobaczyć, jak gra zrównoważonego psychicznie człowieka, ale to chyba niemożliwe. Jest jeszcze Domhnall Gleeson z “Ex Machina”, on przewija się przez cały film.
A dalej już taśmowo. Drugoplanowe postaci wstydliwie przemykają w tle.
Odnoszę wrażenie, że postprodukcja tego filmu miała w sobie więcej dramaturgii niż on sam. W efekcie prawdopodobnie wiele scen wycięto i postaci drugoplanowe niby są jakoś tam zaakcentowane, ale brakuje istotnych scen z nimi, przez co kończą na trzecim planie. Mówię tu o aktorach takich jak: Lora Kirke (“Mozart In The Jungle”), czy przede wszystkim “gruby Matt Damon”, to jest… Ed z “Fargo”… Todd z “Breaking Bad”… no, Jesse Plemon – jego zwłaszcza mi szkoda, bo to aktor ze zdumiewającym potencjałem.
Co prawda ja też ekipy kolumbijskiej nie rozróżniałam, ale nie zapominajmy, że żadne z nas nie jest mistrzem w identyfikacji twarzy 😛 Natomiast muszę wspomnieć, że ekipa Escobara jednak sporo wniosła do filmu. Mnie panowie ujęli swoją autentycznością i – momentami – nieporadnością wynikającą z ich początków. Udało się też podkreślenie lokalnego kolorytu. Gdy wraz z bohaterem zmienialiśmy kontynent, naprawdę przenosiliśmy się do innego świata. Niegłupim pomysłem było także nietłumaczenie dialogów z hiszpańskiego, co pozwoliło nam poczuć zagubienie bohatera (nieliczne momenty niepewności), obcość i różnice kulturowe.
K: Największą wartością filmu jest pokazanie hipokryzji i zakłamania polityki USA (a pewnie i każdego państwa). Na ustach frazesy, a w rzeczywistości wspieranie gangsterów. Warto zwrócić uwagę na oryginalny tytuł, który brzmi “American Made”. Barry Seal to taki mniej poprawny bohater amerykańskiego snu. Gdyby nie kombinacje ze strony rządu, to nigdy nie zaszedłby tak daleko i nie dorobił się fortuny. Film idealny na 20.00 jako megahit na Polsacie (swoją drogą, nadają jeszcze to pasmo?). Nie wnosi wiele, ale głównie dzięki Tomkowi ogląda się całkiem przyjemnie.
O: W filmie Douga Limana doceniam próby flirtu popkultury ze sztuką i smaczki w stylu Barry czyta biografię Al Capone (chociaż to może niezbyt subtelne, wiem). Pięknym pastiszem jest także motyw muzyczny pojawiający się w momencie triumfu – zlepek “hitów” muzyki klasycznej w nowoczesnych aranżacjach, które ekstatycznie pompują i tak już spektakularny sukces Barry’ego i tworzą prześmiewczą oprawę dla tego kiczowatego amerykańskiego snu właśnie. To chyba moment, który mnie ubawił najbardziej. A humor w pozostałych momentach? Z reguły na plus – czasem trafiony, czasem cwaniakowaty.
Ogólnie film jest jak brylujący na imprezie śmieszek, który bawi gości rzucanymi z fejsa żartami – ale na jego szczęście są one śmieszne, nawet jeśli gdzieś je już słyszeliśmy.
Ale jak to zwykle bywa wśród takich ślizgających się blockbusterowych bon vivantów… Na pierwszy rzut oka wydaje się, że film ma styl i jest wyrazisty. Jednak biorąc pod uwagę, że sam w sobie stanowi w gruncie rzeczy kolaż już wcale-nie-tak-rzadko eksploatowanych dobrych pomysłów, wydaje mi się, że jest on zaledwie MODNY. Co absolutnie nie jest obelgą, ale nie jest też komplementem. Raczej neutralną uwagą, rzuconą bez entuzjazmu, a nawet ze szczyptą złośliwości.
Ocena Olu – 6/10
Ocena Konrada – 6/10