Loading

– To może napiszmy recenzję z dwóch perspektyw – ty z punktu widzenia osoby, która przeczytała książkę, a ja – kogoś, kto oglądał tylko film – wymyślił sobie Konrad.

Recenzję Konrada, bezspojlerową, znajdziecie tutaj. W założeniu Konrad w kinie miał zobaczyć niespodziankę, a ja w teorii powinnam zmierzyć się z własnymi oczekiwaniami po przeczytaniu książki. Łatwo powiedzieć, łatwo napisać, gdy ta wzbudziła zachwyt, irytację lub zażenowanie. A co, jeśli nie wywołała żadnych oczekiwań? 

Zwłaszcza gdy książkę czytało się rok wcześniej, w dodatku mimochodem, bo akurat była pod ręką, a zapomniało się o niej niemal w momencie jej zamknięcia. Nie mówię, że “Dziewczyna z pociągu” to powieść bez zalet. Dała mi namiastkę rozrywki, momentami wzbudzała zainteresowanie, ale nie podniosła ciśnienia, temperatury ani tym bardziej IQ.

Sprowokowała natomiast pytanie: co dzieje się z niedoskonałą literaturą, gdy zostaje zekranizowana? Czy twórcy są w stanie uzupełnić niedostatki pierwowzoru?

***W ramach autorekompensaty za tak utrudnione mi zadanie sypię spojlerami aż miło***

emily-blunt-dziewczyna-z-pociagu-w-zwiastunie-filmu_article
Zaniedbana kobieta, która ma budzić niesmak – oczami twórców filmu.

Na początek forma oświadczenia, którą najchętniej umieszczałabym przed każdą recenzją ekranizacji/recenzją porównawczą. Wiele osób ciągle podejmuje się jakościowych porównań książek do filmów. Tymczasem twierdzenie niemal za każdym razem z pełnym wyższości stwierdzeniem “książka była lepsza” to trochę jak obrażanie się na kogoś, że nie czyta z naszych myślach. W końcu film zawsze będzie subiektywną interpretacją książki. Nie znaczy to, że należy unikać porównań w ogóle – wręcz przeciwnie, mogą one dać wiele satysfakcji i poszerzyć horyzonty. To jednak ciągle będzie obraz świata przepuszczony przez sito cudzej wrażliwości, który siłą rzeczy raczej nie będzie w 100% odpowiadał naszym oczekiwaniom.

Mój główny problem z “Dziewczyną z pociągu” sprowadza się do tego, że potencjał (niewykorzystany) książki obejmował raczej sferę obyczajową, a ona usiłuje być kryminałem/thrillerem. Mając do wyboru thriller i dramat psychologiczny, automatycznie skłonię się ku temu drugiemu, ale samo połączenie obu gatunków brzmiało obiecująco. W przypadku powieści Pauli Hawkins miałam niestety wrażenie, że autorka utknęła gdzieś pomiędzy nimi i nie przyłożyła się wystarczająco ani do stopniowania napięcia, ani do pogłębienia psychologicznego bohaterów. Wyjątkiem jest tytułowa dziewczyna z pociągu, czyli Rachel, której narracja i przedstawienie jej autodestrukcyjnych skłonności pozwalają na empatię wobec bohaterki.

No właśnie! Nasza bohaterka – odpychająca, nieładna, opuchnięta, pogrubiona, cień dawnej siebie – taką ją poznajemy na kartach powieści. Tymczasem w trakcie seansu wraz z Konradem prowadziliśmy dyskusję z cyklu: “Czy Emily Blunt jest dość zaniedbana jak na Rachel”. Moim zdaniem – absolutnie nie.

Odstręczającą kobietą z nadwagą, której uroda odeszła w zapomnienie, okazuje się być ostatnio-etatowa-zaniedbana Emily Blunt (już w “Sicario” wszyscy rzucają w jej stronę teksty typu: “ogarnij się, jesteś kobietą, gdzie twój makijaż” – bez komentarza), która w najlepszym razie wygląda jak po nieprzespanej nocy lub w trakcie zapalenia zatok, ale nie przypomina za bardzo zniszczonej życiem osoby.

Jeśli uważacie to za błahy powód do irytacji – miejcie na względzie, że w tym wypadku przekłada się on na jakość i wydźwięk całości. W literackim pierwowzorze istotne było, jak bardzo odstawienie Rachel na boczny tor złamało jej życie, jak bardzo zamieniło się ono w wegetację, wreszcie – jak mocno odbiło się na jej wyglądzie.

z20793421ihdziewczyna-z-pociagu
– Och, jestem taka zaniedbana i GRUBA.

Emily Blunt robi, co może i w swoich paranojach jest przekonująca, brakuje jej jednak fizycznej wiarygodności.

Nie mówiąc już o nadwadze, która w hamerykańskich filmach nosi rozmiar 38-40 <3

Po raz kolejny filmowi twórcy za patologię uznali normalność. Po raz kolejny wychodzi na jaw paniczny lęk przed wagą w górnej granicy normy lub – O ZGROZO! – podwyższonym BMI. To absurdalne i za każdym razem, kiedy widzę podobne zaklinanie rzeczywistości, ogarnia mnie złość pomieszana z rozbawieniem. Jeśli paparazzi potrafią uwiecznić celebrytów i celebrytki w stanie – nazwijmy to – dalekim od tego poziomu estetyki, do którego przywykliśmy, co stoi na przeszkodzie producentom, którzy mają za sobą armię stylistów?

Dlaczego tak się przyczepiłam do wyglądu i sposobu bycia Rachel? Otóż książkę można krytykować, ale było w niej mięso. Brud, odór alkoholu, brzydota – Paula Hawkins nie bała się realizmu i wiarygodnych opisów alkoholowego cugu. Jak więc usprawiedliwić fakt, że kiedy twórcy mieli możliwość wizualizacji stanu Rachel, zdecydowali się na upiększenie rzeczywistości i ugrzecznienie alkoholizmu? Ten film to przykład, jak bardzo Hollywood oderwane jest od rzeczywistości.

Poza kontrowersjami w przedstawieniu wyglądu Rachel oraz jej nałogu, w filmie udało się zachować wiarygodność postaci, która spodobała mi się podczas lektury “Dziewczyny z pociągu”. Kobieta tkwiąca mentalnie w przeszłości, przez co na własne życzenie przekreśla swoją teraźniejszość i przyszłość – ani to zdrowe, ani samo z siebie godne szacunku, ani oryginalne – powiedzą złośliwi. I po trosze będą mieli rację, jednak trudno odmówić Rachel autentyczności, nawet jeśli nie popieramy celebrowania bycia porzuconą ani nie rozumiemy mechanizmu popadania w alkoholizm.

Nie da się tego powiedzieć o pozostałych postaciach – już na papierze brakuje im wyrazistości, style ich wypowiedzi nie są zindywidualizowane. Męscy bohaterowie również nie przejawiają zbyt wielu cech dystynktywnych. 

7_651e7879af

Filmowej wersji Tate’a Taylora nie udało się uciec od rozmytego drugiego planu. Dostrzegamy przede wszystkim Emily Blunt, co jest nie tylko zasługą samej aktorki, ale również – niestety – wadą samej produkcji.

Możemy oczywiście uznać, że:

  1. To Rachel jest główną, tytułową i kluczową bohaterką, więc weź się odczep
  2. To, że postaci są niedookreślone, jest znakomitym zabiegiem, który pozwala nam współodczuwać z Rachel, więc nie znasz się, idź stąd

Ten drugi punkt byłabym skłonna zaakceptować, gdyby nie fakt, że w książce mamy narrację prowadzoną z trzech perspektyw. Trzech kobiet, które łączy to, że są ofiarami tego samego mężczyzny, choć każda na innym poziomie. Kolejne podobieństwo: żadna z nich nie jest szczęśliwa.

Wspólnym mianownikiem dla Anny, Megan i Rachel jest jednak przede wszystkim macierzyństwo. W jednym przypadku jest faktem, w drugim – pozornie obiektem niechęci i strachu, pod którymi kryje się trauma, w trzecim – niespełnionym marzeniem. Bohaterki zmagają się z demonami przeszłości, dopiero zakończenie sprawia, że uwalniają się z opresyjnego schematu i współpracują, zamiast toczyć plemienne walki o toksycznego samca, który regularnie powtarza swój rytuał zdrady i okrucieństwa.

Może się podobać idea feministycznego sojuszu kobiet, które wreszcie rozumieją, że grają w jednej drużynie i nie one są sobie wrogami, lecz ten przystojny patafian. Mnie się takie postawienie sprawy podoba, nic nie poradzę. Ale już realizacja – niestety niet. Zwłaszcza gdy kluczowe sceny i symbole budzą wśród widowni śmiech zażenowania, co chyba nie najlepiej świadczy – zarówno o pierwowzorze literackim, jak i o jego realizacji.

Finałowa scena z korkociągiem wzbudziła w kinie taką właśnie reakcję, do której osobiście się przyłączyłam. Raczej nie tak miało być.

Ale zanim tajemnica zostanie wyjaśniona, korkociąg użyty niezgodnie z przeznaczeniem, a przystojny patafian ukarany, Rachel na własną rękę prowadzi swoje ułomne śledztwo. Rości sobie do tego prawo, bo codziennie podglądając zaginioną kobietę z okna pociągu zyskała poczucie, że zna ją lepiej niż ktokolwiek inny. Jednocześnie zdając sobie sprawę z własnej obsesji i okresów niepoczytalności, nie wie, czy ona nie odegrała w tym zniknięciu istotnej roli… I tak – Trzeźwa Rachel staje się własnym sędzią, a Pijana Rachel jedną z podejrzanych.

girl
– Panie Konradzie, która to bohaterka?

Głównym atutem książki był moim zdaniem brak zaufania wobec Rachel, który czuła nawet ona sama wobec siebie, z powodu przytępionych alkoholem zmysłów i urwanych filmów. W ekranizacji książki udało się tę niepewność utrzymać.. Wiedziałam, kto jest kim i co się naprawdę stało. Ale gdybym nie wiedziała, mogłabym mieć problem z ogarnięciem fabuły, a nawet identyfikacją bohaterów. Biada Wam, jeśli nie najlepiej Wam idzie rozpoznawanie twarzy (jak Konradowi i mnie), bo Anna i Megan są do siebie podobne nie tylko na papierze, o czym już wspomniałam. Trzeba jednak przyznać, że to wyjątkowo sprzyja wejściu w tok myślenia Rachel. Zamierzone działanie czy nie – dzięki temu można było poczuć jej zagubienie. O ile więc skrytykowałam zbyt jednolitą narrację bohaterek, o tyle nieułatwianie widzowi rozpoznawania postaci (która to Megan-która to Anna-która to fikcyjna Jess?) i związane z tym zagmatwanie uznam za atut filmowej “Dziewczyny z pociągu”. Mało tego – zaczynam myśleć, że książka zdradzała zbyt wiele, a enigmatyczność filmu w miarę wybroniła tajemnicę “kto zabił?”.

Być może dzięki temu Konrad – z tego co widziałam – bawił się na seansie całkiem nieźle, łapiąc i gubiąc tropy. Gdy oglądało się go ze świadomością, co naprawdę się wydarzyło, film okazał się nużący i obnażał braki książki. To by znaczyło, że część thrillerowo-kryminalna została podrasowana, ale psychologiczna nadbudowa, która powinna mi zrekompensować znajomość fabuły, została skruszona do kilku grubo ciosanych klocków.

Top