Loading

5. Boże Ciało

K: Okazuje się, że da się w Polsce zrobić film o kościele i katolikach, który pogodzi antyklerykałów i ludzi wierzących. Z pozornie prostej historii kryminalisty, który udaje księdza, Komasa i Pacewicz (reżyseria i scenariusz) wyciągnęli tak wiele wątków, że gdyby nie sprawność reżyserska, wyszedłby niestrawny bigos. Mamy tutaj opowieść o przeżywaniu żałoby, pogodzeniu z losem, marzeniach, zemście, sprawiedliwości. O ludziach i ich nieprzyjemnych cechach, które tak głęboko ukrywamy. Polski film, który powinien zostać zrozumiany na całym świecie.

O: Ku mojemu ubolewaniu nie zdążyliśmy obejrzeć “Bożego ciała” tuż po premierze, nadrobiliśmy dopiero teraz, korzystając z przedoscarowego boomu, dzięki któremu sporo kin studyjnych ponowiło seanse. Realnych szans w starciu z “Parasite” film Komasy niestety nie ma, ale zasługuje na wszelkie nominacje, które zebrał (i jeszcze więcej). “Boże Ciało” wybija się na kilku poziomach. Pierwszy z nich to wartka i intrygująca historia pełna tajemnic, która potrafi utrzymać widza na samym skraju kinowego fotela. To także bardzo wiarygodne dialogi, które moglibyśmy kątem ucha usłyszeć na ulicy, w kościele albo… w poprawczaku. Film zadaje bardzo ważne pytania – o winę, o przebaczenie, o prawdziwe powołanie, o resocjalizację. Ale to wszystko mogłoby się nie udać, gdyby nie talent młodego Bartosza Bieleni, którego charyzma pozwala nam – nomen omen – uwierzyć w jego przeobrażenie z zagubionego chłopca z poprawczaka w natchnionego „księdza” z powołaniem.

4. Lighthouse

K: Boje się takich filmów. Boję się, że oryginalny kwadratowy format obrazu i czarno-białe zdjęcia zastąpią fabułę i w efekcie otrzymamy jakiś pretensjonalny rzyg. Otóż, nie tym razem. Zdjęcia takie, a nie inne są tutaj po coś, podobnie jak węższy od kinowego format. Niezwykły film, który można interpretować na 10 różnych sposobów i każdy z nich da się spokojnie uzasadnić. Trochę horror, trochę komedia, trochę dramat. Aktorski pojedynek Willema Dafoe i Roberta Pattisona (tak, tego aktora, który grał wampira w „Zmierzchu”). Przyznam, że dziwi mnie, że ma tylko jedną nominację do Oscara za zdjęcia. Widziałbym go w głównej kategorii, za scenariusz i role główne.

O: Film, który eksploduje emocjami i nawiązaniami do mitologii, filozofii oraz kinematografii z niemal wszystkich jej okresów. Ekspresjonizm, Lynch, Kubrick…  Dzieło zdumiewające i niedzisiejsze (nakręcone zresztą kamerą z obiektywem zaprojektowanym w latach 30-tych!), zupełnie jakby przez wiele lat przeleżało we wnętrzu tytułowej latarni i wreszcie zostało odnalezione przez jakiegoś zbłąkanego sternika. Filmową przestrzeń dzielimy z dwójką bohaterów, a towarzyszy nam klaustrofobiczne poczucie zamknięcia i uwięzienia. Nie tylko na samej wyspie, ale i w skomplikowanej gęstej sieci relacji obu mężczyzn, którzy w jednej chwili są w najlepszej komitywie, a chwilę później nienawidzą się z całego serca. Razem z nimi tracimy poczucie czasu i realizmu, nasłuchując niesamowitych dźwięków, odgrywających tutaj ogromną rolę.

Nieskończona ilość interpretacji czyni film uniwersalnym. Im dalej, tym mniej wiadomo. Jeszcze wspanialszy niż zwykle Dafoe (który regularnie przechodzi samego siebie!) i świetny Pattinson. 

3. Faworyta

K: To chyba „najnormalniejszy” film Lantimosa. Jego wcześniejsze „Kieł i „Lobster” są takimi produkcjami, które część widzów pewnie gdzieś w połowie wyłączy. Ja polecam, lubię jego szaleństwo. „Faworyta” to z kolei kino kostiumowe, które nie potrzebuje batalistycznych scen, by utrzymać napięcie. Reżyser czasem sobie pozwala na eksperymenty, ale są to eksperymenty w stylu zastosowania bardzo szerokiego kąta i w sumie tyle. Całość to jednak piękna intryga rozgrywana pomiędzy trzema bohaterkami. Brawurowo zagrane i rozegrane.

O: Lantimos jeszcze nigdy mnie nie zawiódł i chyba już zawsze będzie moim, ekhm, Faworytem. Historia pasjonująca i wciągająca sama w sobie, ale przepuszczona przez wyobraźnię i (rybie) oko greckiego reżysera ma cechy produkcji wybitnej. Jej niespokojny rytm wynika nie tylko z walki, ale ze współczesnych pierwiastków wplecionych w sposób przedstawienia fabuły bardzo subtelnie. A to w połączeniu z patosem, cudownym humorem i pełnymi przepychu wnętrzami daje nam iście królewską ucztę.

Tak jak walka o dominację toczy się w filmie, tak samo trzy znakomite aktorki walczą o naszą uwagę z równą determinacją i skutecznością, choć pozycja Olivii Colman zdaje się być niezagrożona. Wyraziste postaci kobiece przypominają, że kino jednak zrobiło krok naprzód i możemy już cieszyć się ze wspaniałych bohaterek, które nie są sprowadzane do roli dekoracji, matek i żon. Wspaniale też widzieć, jak Lantimos nie traci, a wręcz zyskuje na kompromisie z kinem tak zwanym rozrywkowym, który czyni jego filmy bardziej przystępnymi. 

2. Joker

K: Gdy w 2008 roku wszedł na ekrany kin „Mroczny rycerz” z Heathem Ledgerem w roli Jokera stało się jasne, że dorównać tej kreacji będzie bardzo trudno. Na próbę sił czekaliśmy osiem lat, by zobaczyć jak spektakularnie nędzną postać w „Legionie samobójców” wykreował Jared Leto. Teraz z Jokerem zmierzył się Joauquin Phoenix. I pozamiatał. W sumie kto miałby to zrobić jak nie właśnie ten aktor? Po całej serii porażek studia DC w pogoni za „Avengersami” („Superman v Batman, „Legion samobójców” itd.) szefostwo odważnie zdecydowało się na film o Jokerze, który z kinem superbohaterskim ma tyle wspólnego co nic. Gdyby zmienić dosłownie kilka szczegółów, to nawet moglibyśmy nie wiedzieć, że jest to film o Jokerze. Scenariusz i fabuła pasują bardziej do festiwalu w Wenecji (Złoty Lew za najlepszy film) i późniejszego oglądania na TVP Kultura niż do multipleksu. A tu kolejna niespodzianka. Film zarobił miliony monet, sale kinowe pękały w szwach. Ludzie potrzebują też takiego kina, co mnie bardzo cieszy.

O: Najpierw pogłębiony psychologicznie Batman Nolana, teraz prawda o Jokerze. Postać z uniwersum DC Comics przeszła ewolucję od komiksowego freaka po złoczyńcę niemal doskonałego. Teraz naturalną koleją rzeczy jest zrozumienie i humanizacja. Narodziny nihilizmu i zła. Krok po kroku odkrywamy świat, który stworzył jednego z najbardziej przerażających czarnych charakterów. Realizm tej historii jest tym, czego obecnie potrzebujemy. Czy przestaniemy się bać Jokera, gdy go poznamy? Wręcz przeciwnie, bo odkrywamy, że świat wypluwa nam takich Jokerów na bieżąco. To film-przestroga, ale też wiele osób wskazuje potencjalnie niebezpieczny wpływ filmu jako inspiracji do odwetu za nieudane życie, nierówności społeczne, poczucie krzywdy, niesprawiedliwości i poniżenie – słowem – odwet w stylu Jokera. Czy słusznie? Niezależnie od odpowiedzi Joker na tyle mocno wnika w tkankę społeczną, że nie dziwi popularność tej produkcji. A jej sercem jest oczywiście Joaquin Phoenix, który lunatycznym tanecznym krokiem pewnie zmierza po Oscara.

 

1. Parasite

K: Gdy obejrzałem „Jokera”, powiedziałem, że chyba niczego lepszego już w tym roku nie zobaczę. A tu niespodzianka. „Parasite” zaskakuje wielokrotnie: formą, sprawnym żonglowaniem gatunkami i szerokim spektrum tematów, które porusza. Z reguły, gdy oglądasz film, po kilku minutach już wiesz o czym opowiada. Z „Parasite” jest inaczej. Odpowiedź inaczej brzmiałaby po kwadransie, inaczej po godzinie i inaczej po zakończeniu seansu. Śmiejesz się, wzruszasz, kibicujesz raz jednym bohaterom, a za chwile innym – po przeciwnej stronie. Co chwilę masz wątpliwości moralne, czy to co widzisz na ekranie, jest w porządku, czy jest dla tego jakieś uzasadnienie. Na jednej z płaszczyzn film trochę przypomina „Jokera”, bo też mówi o niesprawiedliwości społecznej.

O: W czym tkwi sekret ogromnej i zasłużonej popularności “Parasite” oraz deszczu nagród? Chyba w połączeniu sprawdzonych kinowych patentów z azjatycką egzotyką i brawurą wykraczającą poza ramy, których się spodziewamy oglądając kino amerykańskie. A zatem – Hollywoodzkie rzemiosło i koreańska fantazja. Ale ta brawurowo zbudowana historia z podziałem na bogatych i biednych ma solidny intelektualny fundament.

Film jest pojemny niczym przestronne wnętrze willi, w której toczy się akcja. Kryje się w nim m.in. metafora koreańskiej rzeczywistości. Zaletą “Parasite” jest także nieoczywisty kierunek i niemożność wyrobienia sobie jednoznacznego zdania o bohaterach – wszyscy są na swój sposób podli, każdy ma swoją motywację i swoje racje, dla każdego możemy mieć odrobinę współczucia, sympatii i pogardy. Radość z oglądania podbija dodatkowo poczucie humoru twórców, które jednak potrafi nas skutecznie zdezorientować, gdy sekundę po zanoszeniu się śmiechem dostajemy znienacka w twarz mocnym przesłaniem. Koreański “Pasożyt” już zaatakował Hollywood i raczej nie ma na to lekarstwa. 

Olu i Konrad

Więcej rankingów?
Najlepsze filmy 2018: TUTAJ
Najlepsze filmy 2017: TUTAJ
Najlepsze filmy 2016: TUTAJ

Strony: 1 2

Top