Loading

Komedia romantyczna. Ania jest nauczycielką, poszukującą idealnego mężczyzny na internetowych portalach randkowych. Przypadkiem, w walentynkowy wieczór, spotyka showmana Tomka, który prowadzi swój talk-show. Zachwycony niepoprawnym romantyzmem Ani, proponuje jej, żeby została bohaterką jego show – ona będzie umawiać się na randki przez internet, a on w swoim programie pokaże prawdziwą twarz facetów flirtujących w sieci i wyśmieje naiwność kobiet szukających tam ideału. /opis dystrybutora/

 

planetasingli3Olu: Czy pamiętasz jeszcze mroczne czasy bycia singlem, kiedy nad człowiekiem ciążyło widmo randek? Randki to ewidentnie wymysł psychopaty o sadystycznych skłonnościach. Trudno o bardziej nienaturalną sytuację niż poznawanie się na “hurra”, z intencją “chcę się w Tobie zakochać”. Do tego trzeba udawać, że jest się zrównoważoną emocjonalnie osobą bez odchyłów od normy (a kto ich nie ma?) i reklamować swoje osiągnięcia jak rasowy domokrążca lub zdesperowany kandydat do pracy… Tak, randki to zdecydowanie bardziej wynaturzona odmiana rozmów kwalifikacyjnych. Brr…

Konrad: Dobieranie się na podstawie wspólnych zainteresowań celnie zostało sportretowane w antyutopijnym “Lobsterze”. W “Planecie singli” mamy właściwie to samo, ale tym razem podane w formie sympatycznej – a nie czarnej – komedii. Bo randki z nieznajomymi to zawsze jest komedia. Czym się zajmujesz? Jakie jest twoje hobby? Mmm, ale dobry ten makaron, a jak Twoje danie? Napijesz się jeszcze? Napijesz się jeszcze? Napijesz się jeszcze? Napij się. Taniec godowy, który zrównuje nas z lwami walczącymi o jedną wybrankę. Tylko udajemy, że nie jesteśmy zwierzętami. Na takie randki chodzi główna bohaterka filmu. Później są one odgrywane w wieczornym programie telewizyjnym. Nie ma to jak dorabianie sobie do pensji w ciekawy sposób.

Nauczycielka Ania, bo o niej mowa, od pierwszej sceny ma przypiętą przez twórców łatkę dziwaczki. Do czego doszło, że sympatyczna, mądra i wykształcona dziewczyna z konkretnym zawodem, ubierająca się w ciekawy i niebanalny sposób, jest przez otoczenie wytykanym palcami wyrzutkiem? Przypomina mi się, jak bardzo kiedyś bałam się takiej wizji; do tego stopnia, że pod żadnym pozorem nie chciałam zostać nauczycielką, w efekcie czego zrobiłam w życiu wszystko, by się nią nie stać. Człowiek młody, to i głupi. Oczywiście teraz, gdy dostrzegam stereotypy (skądinąd umacniane pieczołowicie przez produkcje takie jak ta) i rozumuję bardziej racjonalnie niż dekadę temu, być może nie pogardziłabym etatem i socjalem… I cóż – mimo osiągnięcia tak zwanej małej stabilizacji nasza bohaterka jest przedstawiona jako osoba na życiowym wygnaniu, którą skrzywdził zły los. Nie bardzo podoba mi się krok w stronę tak stereotypowego postrzegania świata, nawet jeśli pod koniec filmu twórcy łaskawie pozwalają nam spojrzeć przychylnym okiem na życie Ani.
aniaStereotypy to jeden z głównych fundamentów większości komedii. “Planeta singli”, podobnie jak wcześniejszy film tego reżysera – “Listy do M.”, nie ma wiele wspólnego z oryginalnością. Bierze po trochu z wielu wcześniejszych zagranicznych, głównie brytyjskich, produkcji i składa w całość. Jest dobrym szefem kuchni, bo film nie wygląda jak bigos ze źle dobranymi i niepasującymi do siebie składnikami. Podręcznikowo główna bohaterka to cicha, poczciwa myszka, obowiązkowo w okularach. Główny męski bohater stanowi jej dokładne przeciwieństwo. To jest to, co komedie romantyczne ciągle powtarzają, a z rzeczywistością ma niewiele wspólnego – łączą różnice, a nie podobieństwa.

Skoro o rzeczywistości mowa: po raz kolejny rozbijamy się o wypindrzony świat rodem z TVN-u oraz zaklinanie, że u nas w Polsce panuje zachodni dobrobyt i wszyscy jesteśmy z bogatszej klasy średniej. Chociaż trzeba oddać sprawiedliwość twórcom, że w “Planecie Singli” nie razi tak bardzo, bo mamy do czynienia z ludźmi, których zamożność wydaje się mniej lub bardziej uzasadniona.

Jak w typowej komedii romantycznej, scenarzyści zadbali także o to, by na drugim planie znaleźli się przerysowani bohaterowie, których tutaj z gracją odgrywają Tomasz Karolak i Weronika Książkiewicz.

Duet Książkiewicz-Karolak i mnie przypadł do gustu. Co nie zmienia faktu, że to jedna z najbardziej dysfunkcyjnych par, jakie widziałam w życiu: mówimy o dwojgu ludzi, którzy wolą wejść w sieć wirtualnych intryg niż uciąć niedomówienia jedną rozmową. Dzielnie sekunduje im córka, a zarazem pasierbica granej przez Książkiewicz przyjaciółki Ani, czyli wyjątkowo wredne nastoletnie stworzenie – to ono sprawiło, że zrozumiałam ideę wysyłania niektórych pociech przez literackie/filmowe macochy do internatu (ewentualnie do ciemnego lasu lub klasztoru). [Swoją drogą, czuję się mocno zawstydzona faktem, że podobała mi się gra Karolaka, ale tak było.]

karolakksiazMimo to momentami można się szczerze uśmiechnąć, a nawet roześmiać. Humor w filmie górnolotny nie jest, blisko mu do komedii omyłek i komedii dell’arte. Co do komizmu w randkach Ani i jej kolejnych towarzyszy… Jeśli ktoś nie oglądał “Seksu w Wielkim Mieście”, mógł niektóre sceny uznać za świeże i zabawne.

Tak to ja 🙂 I podejrzewam, że większość przedstawicieli brzydszej płci. Ze świeżością to bym nie przesadzał, ale serialu nie widziałem.

W celu zapewnienia przeciwwagi dla spiętej i nieżyciowej (powtarzam: jeśli oczywiście przyjąć punkt widzenia narzucany nam przez twórców) Ani, a także przewietrzenia współczesnej polskiej komedii romantycznej duszącej się w odorze politycznej poprawności, mamy kontrowersyjnego i szarżującego gospodarza talk show. Grający go Maciek Stuhr aktorsko nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu i sprawdza się jako parodia Kuby Wojewódzkiego. Przez większość filmu irytuje, czasem udaje mu się wzbudzić sympatię – umiejętnie kieruje emocjami widzów, tak jak steruje lalkami, które okazały się być zaskakująco trafionym i świeżym pomysłem. W przypadku Agnieszki Więdłochy miałam wrażenie, że na pierwszy plan wybijają się jej urocze kreacje, a po nich dopiero kreowana przez aktorkę postać. Nie zmienia to jednak faktu, że dobrze odnalazła się w roli nauczycielki-idealistki.

Drugi raz wspominasz o ubraniach Więdłochy. Chyba czas się dowiedzieć, w którym sklepie ją ubrali.

Podobno część ubrań to sieciówki, a część znaleziono w przysłowiowej babcinej szafie. #dobradobra #sohipster

Co do Stuhra i Wojewódzkiego, to przy okazji promocji filmu obaj panowie spotkali się w programie tego drugiego. Aktor opowiedział, że nie próbował naśladować Kuby, a wzorował się na brytyjskich prezenterach. Angielskie wzorce są tak obecne w tym filmie, że aż dziwne, że nie jeździli lewą stroną ulicy. Boleję też nad tym, że w takim dużym kraju mamy tylko jednego Wojewódzkiego, który od lat pozostaje bez konkurencji ze swoim wieczornym talk-show i nie wygląda na to, że to się szybko zmieni. Stąd też Twoje skojarzenie. Prowadzący talk show w filmie = parodia Wojewódzkiego. Moim zdaniem bohater odgrywany przez Macieja Stuhra miał tyle wspólnego z Kubą, że obydwaj prowadzili talk-show – nic więcej. Nawet sama formuła programu była diametralnie inna.

A i owszem, uprościłam postać Stuhra. O ile jednak formuła talk-show rzeczywiście była inna, o tyle choćby w prezentowanym poczuciu humoru i monologach granego przez Stuhra Tomka Wilczyńskiego można było dostrzec analogie z Wojewódzkim. Dlatego też moje skojarzenie tylko częściowo wynika z tego, o czym napisałeś, czyli braku konkurencji na rodzimym gruncie. Wiąże się również z faktem, że styl Jakuba W. w skali światowej do szczególnie unikalnych nie należy i on sam czerpał od zawsze od innych osobowości medialnych.

planetaWidać starania twórców, by stworzyć coś o oczko ambitniejszego niż standardowa komedia romantyczna. Ujawniają się one choćby w sięgnięciu do repertuaru Marka Grechuty i uczynieniu jednego z jego utworów motywem przewodnim. To dobre posunięcie, jednak w trakcie seansu musiałam wiele wysiłku włożyć w ignorowanie krzyczącej mi z tyłu głowy myśli, że przecież to najbardziej zgrana i wyeksploatowana piosenka artysty. Wiem, wiem, trudno, żeby w komedii romantycznej rozbrzmiały: “kłęby tytanów i rogate widma sypią gwiazd roje w wydarte otchłanie” czy “w każdym głosie słychać w całym bezwstydzie ostatecznego dnia trąby” (chociaż chętnie bym taką obejrzała). Moje oficjalne stanowisko w tej sprawie brzmi zatem: “doceniam wykorzystanie piosenki Marka Grechuty w komercyjnym filmie”. Jeśli twarz wykrzywiała mi się w trakcie filmu to raczej z powodu dziecięcego wykonania w finale.

Film był z pół godziny za długi i miałem wrażenie, że oglądam kilka wersji zakończenia, tak jakby reżyser nie mógł się zdecydować na jedno. Szkoda też, że same randki zostały potraktowane tak po macoszemu, a to w nich tkwił główny ładunek humorystyczny. To sympatyczne kino i jedna z bardzo niewielu udanych polskich komedii romantycznych.

Kilka razy szczerze się uśmiałam, parę razy doznałam uczucia zażenowania, ale w ostatecznym rozrachunku mogę powiedzieć, że mile spędziłam czas. Spodziewałam się czerpania garściami z “Love, Actually”, ale aluzji plagiatem podszytych doliczyłam się mniej niż szacowałam przed seansem.

Zabrakło mi tego, co u siebie robią Brytyjczycy, a więc odważnego podejścia, bardziej śmiałych scen i przynajmniej lekkich kontrowersji. “Planeta singli” została skrojona pod całe rodziny, a więc nie ma w niej mocniejszego uderzenia. Na uznanie zasługuje scenariusz, który udanie prowadzi kilka wątków nie zawsze do oczywistego happy endu. Jeśli spodobały wam się “Listy do M.”, to ten film także powinien spełnić oczekiwania.

Według Olu: 7/10
Według Konrada: 7/10

Top