Konrad: Kto by 10 lat temu mógł przewidzieć, że w przyszłości idąc do kina na losowy polski film (z wyjątkiem komedii) będzie się miało duże szanse zobaczyć coś przynajmniej przyzwoitego. W przypadku zagranicznych produkcji ten wskaźnik jest zdecydowanie niższy. “Najlepszy” to produkcja, którą z powodzeniem możemy pokazywać na wschodzie i zachodzie i dla każdego będzie równie zrozumiała. To klasyczna opowieść o walce z samym sobą – od zera do bohatera – jakich kino ma już na pęczki. Zrobić coś wtórnego, co się nie będzie nudziło, a wciągnie w swoją historię, to jest jednak wyczyn, który trzeba pochwalić.
Olu: “Polskie kino wychodzi z kryzysu” – zbyt często wciąż jeszcze temu stwierdzeniu towarzyszy czas teraźniejszy, bo polskie kino zostawiło kryzys w tyle wraz z poprzednią dekadą. Od tego czasu twórcy wydeptują dwie ścieżki biegnące w różnych kierunkach, ale pod względem poziomu zmierzające w stronę może nie Himalajów, ale przynajmniej Tatr Słowackich. Pierwsza z eksploatowanych dróg prowadzi przez mroki polskiej rzeczywistości – bardzo udany przykład tego nurtu zaprezentował ostatnio Piotr Domalewski, z impetem debiutujący filmem “Cicha noc”. Z kolei reżyser “Najlepszego”, Łukasz Palkowski, podąża tą drugą ścieżką, która – choć także mocno osadzona w polskich realiach – wiedzie przez sprawdzone hollywoodzkie patenty.
K: To co już wiemy, to to, że Palkowski ma patent na sprawne opowiadanie biografii. To on wyreżyserował przecież “Bogów”. W jednym z wywiadów powiedział, że kluczem do sukcesu jest zrobienie filmu, który sam chciałby obejrzeć, czyli takiego, który nie traktuje go jak idioty – gdy są zabawne momenty, ma faktycznie bawić, a gdy smutne, widz ma się czuć poruszony historią. “Najlepszy” opowiada o Jerzym Górskim, który poznał czym jest narkomania i walka z samym sobą prowadząca do ogromnego sukcesu. Historia, która gdyby się nie wydarzyła, to nikt by w nią nie uwierzył. To postać zdecydowanie mniej znana od Zbigniewa Religii (bo ilu mamy zapalonych fanów triathlonu?), ale z życiorysem, który aż prosił się z sfilmowanie.
O: Zasługą Łukasza Palkowskiego jest nie tylko znalezienie błyskotliwego i nośnego tematu na film, ale również samo przybliżenie nam biografii Jerzego Górskiego. Aż chciałoby się zapytać niczym Hrabia Zosi w “Panu Tadeuszu” (#randomowecytowaniePanaTadeuszamodeon): “Jak to było, żem Panny we dworze nie widział?”. Jak to jest, że codziennie jesteśmy zalewani informacjami o życiu ludzi nieporównywalnie mniej interesujących i inspirujących niż Jerzy Górski, a o jego historii wielu z nas dowiedziało się dopiero przy okazji filmu? Pewnie fakt, że jej kluczowe epizody miały miejsce przed erą internetu, ma niemałe znaczenie, ale to ciągle nie dość dobra wymówka. Nie w kontekście człowieka, który z narkomana-recydywisty staje się Stalowym Człowiekiem, czyli kimś na kształt olimpijskiego herosa lub komiksowego superbohatera.
K: Film zaczyna się w momencie, gdy Górski jest już ćpunem z doświadczeniem. Ma dziewczynę i znajomych, z którymi razem dają sobie w żyłę, wkurzają milicjanów (w tym ojca wybranki) i tak powoli żyją od igły do igły. Ten wątek został potraktowany bardzo serio i zajmuje lwią część filmu. Tutaj nie ma prostego upadku i “ojej, chyba zacznę się leczyć, a później wygram jakieś zawody w bieganiu”. Palkowski tak bardzo realistycznie chciał pokazać jak wyglądają meliny ćpunów i sami narkomanii, że aż chyba lekko przesadził, bo z powodzeniem bez dodatkowej charakteryzacji aktorzy mogliby grać zombie w “The Walking Dead”. Nie zliczę także, ile razy dane jest nam oglądać wymiotowanie i inne nieprzyjemne dolegliwości. Warto też zauważyć, że w filmie pojawiają się również prawdziwi narkomani walczący z nałogiem. Taki film rozrywkowy, ale ze słuszną misją.