5. Wołyń
K: W tym roku w kraju nad Wisłą nie było ważniejszego filmu. Na całe szczęście za temat ludobójstwa na Wołyniu zabrał się Wojciech Smarzowski, dzięki czemu otrzymaliśmy wiarygodną historię bez wybielania Ukraińców lub Polaków – tutaj nie ma dobrych i złych. Jest tylko nacjonalizm, który prowadzi do wielkiej tragedii. Poruszające, przemyślane kino – od szczegółowej ekspozycji po finalną rzeź. Nie epatuje przemocą, ale jednocześnie pokazuje wydarzenia takie, jakimi były naprawdę. Zostaje z widzem jeszcze długo po wyjściu z kina.
O: Wojciech Smarzowski cały czas podnosi sobie poprzeczkę. „Wołyń” to film bardzo potrzebny, a jednocześnie wyczekiwany. Twórca „Domu złego” wytrzymał presję. Nie ma tu miejsca na zachowawcze półprawdy, na przemilczanie faktów. Jednocześnie reżyser podjął udaną próbę wniknięcia w przyczynę nieludzkiej rzezi, dzięki czemu przez większą część filmu poznajemy genezę konfliktu, dostrzegając w jak skomplikowaną mozaikę układały się stosunki polsko-ukraińskie. Sceny ludobójstwa natomiast są dokładnie tak drastyczne, jakie powinny być. Uświadamiają nam, co przeżyli Polacy, którzy modlili się wówczas o „zwykłą” śmierć od kuli.
4. Nowy początek
K: O takie science fiction walczyłem. Niech ekranizują kolejne opowiadania i powieści, bo scenarzyści sami z siebie rzadko wpadają na tak dobre pomysły. Niespieszna fabuła, która polega głównie na próbach rozmowy z obcymi – bez wojen światów i niszczenia całych miast. Tutaj efekty specjalne służą historii, a nie odwrotnie. I wreszcie okazuje się, że w kontakcie z kosmitami są potrzebni także humaniści, a nie tylko inżynierowie. Drodzy poloniści, jest szansa, że na wojnie z obcymi nie będziecie robili wyłącznie za mięso armatnie, ale też sobie pogłówkujecie i posiedzicie w ciepełku.
O: Wyciszony i mądry film sci-fi. Szlachetny przedstawiciel swojego gatunku, jedna z tych produkcji, które nie epatują efektami specjalnymi na oślep i bez pomysłu, a wizja przyszłości w nich zawarta służy jako lustrzane odbicie teraźniejszości lub meandrów ludzkiej natury. Film nobilituje lingwistykę jako gałąź nauki i przypomina nam, że oprócz świata liczb i wzorów matematycznych, to właśnie języki kryją w sobie odpowiedzi na chodzące nam po głowach pytania. I chyba właśnie to urzekło mnie w nim najbardziej. To oraz zaskakujące zakończenie tłumaczące nastrój niepokoju towarzyszącego nam przez cały ten czas. I Amy Adams.
3. Ostatnia rodzina
K: Polski film na podium. No kto by się spodziewał? Z pewnością nie ignoranci, którym wydaje się, że polskie kino skończyło się na „Kilerze”, a teraz tylko Ameryka, panie. Absolutnie brawurowe kreacje Andrzeja Seweryna i Dawida Ogrodnika (jest jakiś lepszy polski aktor w jego wieku?) w rolach starego i młodego Beksińskiego. Kino gatunkowe najwyższej próby: akcja płynnie posuwa się do przodu, a komedia spotyka z dramatem. Film biograficzny bez zadęcia, za to naprawdę miejscami zabawny i wzruszający. W 2014 mieliśmy „Bogów”, w 2016 „Ostatnią rodzinę”.
O: Zapomnijcie na chwilę o mrocznych zamczyskach i wizjach piekła. Prawdziwe jego czeluścia znajdują się w blokach na warszawskim Służewie. Zamiast piekielnego ognia wokół unoszą się kłęby papierosowego dymu, rządzi dwóch diabłów (jeden dochodzący, mieszkający po sąsiedzku), a pomiędzy nimi dwoi się i troi pokutnica Zofia. Dwie nieprzęciętnie zdolne i nieprzęciętnie trudne osobowości w jednym mieszkaniu powodują nieustanne napięcia. Warto pamiętać, że to bardziej kreatywna wariacja na temat życia artystycznej rodziny niż wierna biografia Beksińskich. A przede wszystkim – jak wskazuje tytuł – film o rodzinie, czyli “gronie ludzi, którzy tak jak się lubią, tak i się nie znoszą”, jak powiedział Zdzisław Beksiński.
2. Lobster
K: Kto widział poprzednie filmy Lanthimosa, nie powinien być zaskoczony fabułą „Lobstera”. Zmiana języka z greckiego na angielski i zaangażowanie gwiazd światowego formatu nie sprawiły, że reżyser dostosował się i zmienił styl. Po raz kolejny stworzył film, który powinien być puszczany studentom psychologii i socjologii. Zaprezentował smutną wersję przyszłości, w której nie ma miłości, a coś na kształt biura matrymonialnego dopasowuje do siebie partnerów nie zwracając uwagi na emocje. Osoby samotne są traktowane jak zwierzęta, na które urządza się polowania. Komentarz współczesności pod płaszczykiem przyszłości. Spotykają się tutaj czarna komedia, surrealizm i antyutopia.
O: Filmy Lanthimosa są przykre, brutalne i szalenie niewygodne do oglądania… a jednak ciężko oderwać od nich wzrok i chce się więcej… Tym razem grecki reżyser stworzył antyutopijny świat owładnięty dyktaturą związków. Kolejny film pozornie oddalony od naszej rzeczywistości, a tak naprawdę niepokojąco się z nią zazębiający. Colin Farrell znowu sprawił, że o mały włos, a zapomniałabym, że za nim nie przepadam. Z jednej strony mamy opresyjne społeczeństwo, które samo sobie nie pozostawia wyboru. Z drugiej – równie opresyjną opozycję zbuntowanych singli. Nie ma wolności, są tylko dwie strony usiłujące narzucić jednostce jedynie słuszny model życia.