“Black Mirror” – brytyjski reprezentant inteligentego sci-fi w wydaniu serialowym – został przejęty przez Netflix. Czy utrzymał poziom?
Olu: Nie ufajmy mediom. Nie ufajmy nieznajomym. Nie ufajmy ludziom, których znamy. Wreszcie – nigdy nie ufajmy sobie.
Black Mirror to pesymistyczna diagnoza i katastroficzna wróżba. “Innego końca świata nie będzie” – ramy i fundamenty świata, ziemia, wydają się nienaruszone. To ludzkości skończyły się zasoby humanitaryzmu. Nie żeby jakoś szczodrze je wykorzystywali – o, nie. Ludzkie wartości zanikły tak jak naszym przodkom zanikła kość ogonowa. Pytania o etykę przeștają obowiązywać. Taką prognozę, a w gruncie rzeczy diagnozę z ponurym ostrzeżeniem, zapewnili nam twórcy “Black Mirror” – mini serialu science-fiction angielskiego pochodzenia.
Konrad: Co najważniejsze, ten serial to tak naprawdę zbiór filmów krótkometrażowych, których głównym spoiwem jest smutna diagnoza współczesności pod płaszczykiem przyszłości. Jeśli godzinami szukacie ambitnego science fiction, to propozycja dla was. Nie lubicie i nie oglądacie seriali – ten jest dla was. Nie ma powtarzającego się bohatera ani wątku. Odcinki można oglądać w dowolnej kolejności. To filmy, tylko nieco krótsze.
O: Można tylko spekulować, ile osób wpadło w depresję po obejrzeniu tej produkcji, ale jakość tego brytyjskiego majstersztyku skutecznie rekompensowała nam, widzom, wszystkie egzystencjalne przykrości.
K: Akurat z tym, to już bym nie przesadzał 😉 W większości odcinków serial zadaje trudne pytania. Co Ty byś zrobił na miejscu bohaterów? To inteligentna rozrywka. Nie szokuje, by szokować, ale też – przynajmniej we mnie – nie pozostawia psychicznego spustoszenia.
O: Co najbardziej przekonuje w “Black Mirror” to właśnie te realistyczne podwaliny, świat zbudowany na zasadzie prawdopodobieństwa. Twórcy sugerują nam, że oglądamy niedaleką przyszłość. ba – że to, na co patrzymy, już się zaczęło, już trwa, a my widzimy w serialu już tylko konsekwencje w daleko posuniętym stadium.
K: Z tym bywa różnie. Przykładowo pierwszy odcinek wygląda tak jakby jego akcja rozgrywała się w stu procentach współcześnie. Za to niektóre z kolejnych sugerują już odległą przyszłość. Siłą serialu jest także różnorodność, tematyka nie powtarza się, a jeśli już to w nieznacznym stopniu. W niektórych odcinkach do połowy nie wiemy w ogóle, w którą stronę pójdzie opowiadana historia. Ba, nawet nie wiemy co okaże się głównym wątkiem. Siłą innych jest końcowy twist, którego nie powstydziłby się Lynch do spółki z Nolanem i Shymalljnkjnkmlm… tym od “Szóstego zmysłu”, a jeszcze inne romansują z melodramatem.
O: Tu nie ma prostych diagnoz. Nie potępia się tylko “tych złych”. Piętnuje się również obserwatorów, cyników, oportunistów, zwyczajnie pogubionych. Niedoskonałość natury ludzkiej sprawia, że wszyscy równym krokiem kierują się ku moralnej przepaści.
W 2012 “Black Mirror”, ten brytyjski Kopciuszek ze złowrogim błyskiem w oku, został dostrzeżony na wielkim balu, jakim było rozdanie nagród Emmy. Statuetka wygrana w kategorii “Najlepszy film telewizyjny / mini serial” sprawiła, że w stronę produkcji Charliego Brookera zwróciły się oczy miłośników serialowych produkcji na całym świecie. Aż w końcu w Czarnym Lustrze przejrzał się sam książę Netflix, który włączył “Black Mirror” do swojego haremu.
Z pozoru prawie wszystko jest, jak było. Zwiększyła się liczba odcinków. A co się dzieje, gdy wyciskamy więcej ze scenariusza? Spada jakość.
K: Hola, hola! Bo jeszcze ludzie pomyślą, że serial został zamerykanizowany, ugrzeczniony i nie ma już pazura. Ciągle ma. Powiem tak: pierwszy i drugi sezon miały po 3 odcinki (plus jeden odcinek świąteczny). Trzeci, ten robiony już w stajni Netflixa ma tych odcinków 6. Gdyby wśród nich wybrać 3 najlepsze, to jakość nie tylko by nie spadła, ale może i lekko wzrosła. To nie jest tak, że cały szósty sezon jest równomiernie gorszy od poprzednich. Jedni napisali ciekawe historie, inni już nie.
O: Coś w tym jest, bo niby nie jest źle. Jest zupełnie przyzwoicie, nierzadko możemy zapomnieć, że serial zmienił chlebodawcę. Pierwszy odcinek, “Nousedive” okazał się więcej niż obiecujący, mało tego – wydawało się, że mariaż Netflixa i “Black Mirror” wyjdzie nowej serii tylko na dobre. Jednak przy kolejnych częściach nie mogłam odpędzić się od myśli, że wyrazistość produkcji nieco się rozmywa. Mam wrażenie, że w pierwszym i drugim sezonie “Black Mirror” stwarzał nam znacznie większy margines nieprzewidywalności, kilkakrotnie mogliśmy liczyć na twist z prawdziwego zdarzenia. Dostrzegam jak zawsze znakomite koncepcje, z reguły bardzo dobre, a przynajmniej przyzwoite aktorskie kreacje, ale nie widzę dawnego błysku i gdzieś siada napięcie.

Ale to, co wywołało moją irytację, to zdumiewająco niedopracowany finał. Ostatni odcinek, w którym pojawiają się m.in. pszczoły-drony i Twitter, a który bazuje na błyskotliwym pomyśle, został przekształcony w katastroficzny film klasy B! Do tego popełnia grzech przegadania – postaci podsumowują akcję, gdy my już pięć minut temu zdążyliśmy zorientować się, co się dzieje. Brakuje polotu, a naprawdę wartościowa historia została zniweczona przez nieporadne i niepotrzebnie przedłużone zakończenie.
K: Ostatni odcinek jest o tyle kuriozalny, że jest najdłuższy ze wszystkich. Trwa właściwie tyle ile pełnoprawny film i niestety widać w nim dłużyzny, zakończenie rozwleczone do granic możliwości, a nawet idiotyczny cliffhanger, a przecież nie będzie żadnej kontynuacji. Po większości odcinków “Black Mirror” wracała mi myśl, że trochę szkoda tych scenariuszy i twórców, że te historie równie dobrze mogłyby znaleźć się w kinie, a niektóre z nich pewnie uznalibyśmy za jedne z najciekawszych produkcji science fiction. Zachwycamy się teraz “Nowym początkiem”, bo ambitnego s-f w kinach jest bardzo niewiele, a równie dobrze moglibyśmy oglądać historie z “Black Mirror”. Trochę to straszne, ale ostatnim odcinkiem serial odpowiedział mi na pytanie, dlaczego lepiej tego nie robić. Ten epizod byłby dobry, gdyby był krótszy.

O: Nie jest tak, że Netflix nie zadbał o brytyjską serialową perłę, on nie do końca wykorzystuje jej potencjał, nieco ją przeeksploatowując z drugiej strony. Dodatkowo zabrakło elementu, który w języku angielskim określilibyśmy przymiotnikiem “obscure”. Nie ma już tego gęstego ponurego klimatu, a tego nie odtworzymy poprzez zwiększanie finansowych nakładów.
Ale mimo moich narzekań nie wahajcie się sięgnąć po “Black Mirror” – nawet jeśli stracił nieco ze swojej indywidualności w trzecim sezonie, nawet jeśli ma momenty słabości, to ciągle jedna z najbardziej hipnotyzujących serialowych propozycji XXI wieku.
K: Jednak zdecydowanie za bardzo w tym tekście zajęliśmy się krytyką “Black Mirror”. Chcieliśmy zachęcić do oglądania, bo to bardzo dobry serial, który bardzo lubimy mimo naszych drobnych zastrzeżeń 😉 Wystarczy krótko: Lubicie ambitne s-f – spodoba wam się “Czarne lustro”.
Jeśli, tak jak my, interesujesz się filmami i spodobał Ci się powyższy tekst, to polub też naszą stronę na Facebooku i zacznij nas śledzić na Twitterze.